północ kontynentu, byli tu przybyszami i niezawodnie walczyli z dawniejszymi mieszkańcami. Nauka jednak nic jeszcze stanowczego o tych pierwotnych synach Afryki nie orzekła. Czekają na jej wyrok mogiły, kurhany, jaskinie, rozrzucone dokoła królewskiego Fezu.
Ale te echa są podobne do szeptów, westchnień i cichych szmerów niewidzialnych istot, czających się w noce wiosenne w gąszczu drzew i sitowia, lub do cieniów nieuchwytnych, ślizgających się w półciemnych zakątkach opuszczonych świątyń pogańskich.
Takie dziwne wrażenia ogarnęły nas odrazu, na wstępie, jeszcze przed murami Fezu. Pędziliśmy od Tazy naszą limuziną z wielką szybkością, nie bardzo zwracając uwagę na rodzaj dróg. Czy były to wspaniałe szosy, czy tylko „pistes carossables“, czy wprost kamienista pustynia — szofer, obojętny na wszystko, parł z niezmierną szybkością. Widocznie, nie bardzo przypadło to do gustu samochodowi, bo tuż pod murami grodu Idrissa II zastrajkował. Trzeba było albo czekać, aż szofer załatwi swój spór z autem, lub też iść do hotelu na piechotę. Wybraliśmy to ostatnie wyjście i ruszyliśmy w stronę najbliższej bramy.
Nie doszliśmy jeszcze do niej, gdy stanęliśmy jak wryci. Zjawiła się przed nami scena biblijna, obraz z Ziemi Świętej. Przy studni siedział na kamieniu Arab o długich włosach, spadających mu na ramiona, z brodą, spływającą na biały burnus; jedną rękę opierał o wysoki kij pasterski, a drugą miał wzniesioną ku niebu i cichym, przejmującym głosem rzucał słowo po słowie.
Mimowoli przyszło mi na myśl „Kazanie na górze“, ponieważ mówca zaczynał każde zdanie od jednakowych wyrazów i, poczęło mi się wydawać, że rozumiem, w obcej mowie wypowiadane słowa:
— Błogosławieni czystego serca...
— Błogosławieni pokój czyniący...
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/123
Ta strona została skorygowana.