Poczułem się znacznie raźniej, gdy więc kucharz zapytał mnie, czy nie mam zamiaru zachorować na morską chorobę, odpowiedziałem mu tonem przyjaznym:
— Nie, miły panie, nie mam najmniejszego zamiaru, a więc proszę obmyśleć lepsze „menu“ dziś na kolację, i jutro — na śniadanie i obiad. Sznycli nie cierpię, szczególnie, gdy są na oliwie!
Sapnął z rozpaczą i odszedł, zupełnie moralnie przybity.
Na pokładzie usiadłem przy żonie i patrzyłem na spienione morze. Olbrzymie fale, ciągle podrywane przez porywy wichru, ciskały się na żelazny kadłub statku, zmuszały go do drgania i chylenia się na lewy bok, co wykonywał bardzo sprawnie, chociaż jęczał i skrzypiał, niby stary reumatyk. Białe czuby i grzywy fal wieńczyły czasem wysoki dziób „Baleara“ i niby kłami usiłowały wpić się w jego czarne, ociekające wodą ciało. Wiatr huczał i syczał śród olinowania i kołysał zawieszone na blokach łodzie ratownicze, pasy, koła korkowe i zwoje cienkich lin.
Zochna usnęła na chwilę. Oparłem się o balustradę i zapaliłem papierosa. Na pokładzie dojrzałem dwie postacie. Stały zdala od siebie i przyglądały się walce morza z okrętem, a także temu, co się działo na niebie.
Była połowa sierpnia i pełnia. Pod blademi promieniami księżyca morze skrzyło się tysiącami iskier srebrnych i złotych, ciągle się załamujących i na mgnienie oka zanurzających się w jednem miejscu poto tylko, aby wynurzyć się w innem, tuż obok, na grzebieniu nowej fali. Wszystko się tu kotłowało, syczało i ryczało. Wyczuwało się zmaganie potężnych, a namacalnych sił, nieznających spokoju i ukojenia. Na niebie zaś działy się też dziwne rzeczy. Tam mknęły porwane przez wicher strzępy chmur i małe, okrągłe, o wypukłych piersiach obłoczki, podobne do śpiących łabędzi. Tylko jedna chmura, ciemniejsza od innych, prawie czarna, a zwarta w sobie, sprzeciwiała się napadom
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/13
Ta strona została skorygowana.