ściwego! W imię uali Ben Slimana błagam o jałmużnę. Na Amer Ben Slimana!
Srebrna moneta błysnęła w powietrzu i wpadła do nadstawionego koszyka ślepego meskina.
W różnych miastach i miasteczkach Afryki północnej uważnie przyglądałem się żebrakom, ale szczególne pole dla spostrzeżeń dał mi Fez.
Widziałem nieraz przed wschodem słońca, jak wychodziły bandy meskinów z ruin murów, z brudnych barłogów, jak ciągnęły z jaskiń i cmentarzy, rozrzuconych za murami miasta, ze zwalisk odpadków miejskich, z gąszczów aloesów i trzcin nadbrzeżnych, z wąskich, cuchnących uliczek bliższych i dalszych dzielnic Fezu, a wtedy zjawiali się przywódcy-żebracy „mokaddem“, nawołując od czasu do czasu:
— Ashab! Ashab! Towarzysze! Towarzysze! — wskazywali partjom meskinów miejsca ich działalności na dzień bieżący, aby nikomu z kasty nie działa się niesprawiedliwość.
Po porannej modlitwie wszystkie placówki już są zajęte przez żebraków i wierni dają jałmużnę codzienną w postaci pokarmu, lub pieniędzy. O tej godzinie wszędzie rozlegają się dziękczynne słowa żebraków:
— Nharek mebruk![1] Allah Bezzak[2] zapłaci ci za mnie!
— Allah iaunek![3]
— Allah ihhafdhek![4]
A bogobojni muzułmanie, oddawszy żebrakom wczorajsze kuskus lub kilka placków, odpowiadają:
— Emczi bes-slama![5]
Żebraków używają nieraz jako tragarzy, posłańców, załatwiających nieraz najbardziej delikatne sprawy, a nawet jako szpiegów i agitatorów. Nieraz po-