Znałem też w Pekinie Chińczyków-chrześcijan, gorących, wprost namiętnych adeptów kościoła katolickiego, a jednocześnie podczas świąt Nowego Roku modlących się do smoka, tego tradycyjnego patrona Chin.
Śród czarowników-meskinów spotyka się nieraz tak zwanych „arraf“. Są to ludzie obdarzeni zdolnością jasnowidzenia, co się bardzo ceni śród poszukiwaczy skarbów. Arraf nie tylko wskazuje miejsce, gdzie został ukryty skarb, lecz daje też zwykle amulety, broniące od potworów i demonów, strzegących tego miejsca.
Gdy pewnego razu siedzieliśmy z Hafidem u handlarza pięknemi skórzanemi okładkami do książek, ten, dowiedziawszy się, że jestem pisarzem i że interesuje mnie życie „fasi“[1], opowiedział mi o wypadku, zaszłym niedawno.
— Około kubby Moulej Idrissa, sidi[2] odrazu pozna śród meskinów — grubego Taleb er Khab’a, tego — z kozią brodą i czerwonem okiem. Allah dał mu siłę arraf’a, i nieraz się nią posługiwał Er Khab, otrzymując za to pieniądze i bogate upominki. Jednak przed kilku laty nagle posmutniał zawsze wesoły i uśmiechnięty meskin, zaczął się zamykać i coraz częściej pozostawał na swoim barłogu, nie wychodząc na robotę. Wreszcie znikł z Fezu. Towarzysze jego, którzy przychodzą do mego domu po jałmużnę, opowiedzieli mi, że Er Khab, zrobiwszy kilka amuletów, wyszedł z jaskini i więcej nie powrócił. Narazie myśleli, że poszedł gdzieś daleko za miasto, aby oddać talizmany któremuś z klientów, i że niebawem się zjawi. Arraf jednak przepadł bez śladu na tak długo, że na jego miejsce przyjęto do bandy innego meskina, który się sumiennie wkupił. Gdy banda pewnego dnia szła na swoje placówki około wielkiego meczetu, ujrzano starego Taleba, już siedzącego na swojem zwykłem miejscu. Był