Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

ciwnikami na morzu i na polu walk. Zwyciężyli nas po długich wiekach na swojej ziemi i odeszliśmy. Wtedy wdarli się do serca naszej ojczyzny i zagarnęli dużą jej połać. Żelazną, twardą ręką, o! twardszą i bardziej nielitościwą, niż ręka królów maurytańskich z Granady, Kordoby i Sewilli, schwycili nas za gardło, duszą i znęcają się, pogardzając nami jak psami, jak niewolnikami z najnędzniejszego plemienia pochodzącymi. Tak być dłużej nie może! Musimy mieć swoje prawa, swoją wiarę, swoją wolność wszędzie w Afryce, gdzie o wschodzie i zachodzie słońca wierni powtarzają imię Proroka!...
Usłyszałem głos Zochny, więc przeprosiłem Araba i poszedłem do niej. Gdym powrócił, ławka była pusta. Usiadłem i zacząłem rozmyślać nad wielką tragedją ludzkości, tragedją odwieczną, dziejową, której autorem była nienawiść, a aktorami — rasy, ludy, szczepy, kulty, dyplomaci, kupcy, królowie, parlamenty i tak — od wieku do wieku, aż do zarania pierwszych, najwcześniejszych zbiorowisk ludzkich, czy to w barłogach ludzi jaskiniowych, czy we wspaniałych stolicach możnych dynastyj.
Znam przecież dzikie i półdzikie plemiona różnych barw z trzech kontynentów, znam ich marzenia o wolności i samodzielności i, chociaż wiem, że przyniosłyby im one zwyrodnienie i wymieranie, od czego broni nieraz gwałtem i przemocą krzewiona zewnętrzna cywilizacja Europy, lecz, mimo tego przeświadczenia, myślałem, będąc na pokładzie „Baleara“, że jednak powinny istnieć jakieś inne sposoby rzucania ziarn cywilizacyjnych, niż te, dające obfity plon, lecz zarażone trującem zielskiem nienawiści. Myśli te zostały przerwane krótkim rykiem jakiegoś statku i odpowiedzią „Balearu“. Na mostku kapitana rozległy się głosy komendy, tupot nóg zbiegających się marynarzy. „Balear“ zatrzymał maszyny i stanął, podrzucany na falach. Od lewej burty zbliżył się ze zgaszonemi ogniami wywiadowczy torpedowiec hiszpański i po krótkiej rozmowie