— To on mówił... Ja zaś milczałem... Niech sidi dobrze zapamięta, że ja milczałem...
Hafid był też trochę przerażony i, gdy wyszliśmy z nim na ulicę, rzekł:
— Pan widział, że kupiec, gdy zaczęła się rozmowa o... tem wszystkiem, zapuścił rolety w oknach i drzwi zamknął na klucz. Oj, źle mówił „alem“,[1] bardzo źle!
— Mówił tak, jak myślą tu u was, — odparłem.
— Nie wszyscy, panie, nie wszyscy! — zaprotestował gorąco, błagalnie patrząc mi w oczy.
Po tej rozmowie pośród starożytności maurytańskich, pięknych opraw Koranu, waz majolikowych, haftów i przeróżnej broni, jakoś nie wesoło mi było na sercu. Nie mogłem otrząsnąć się z wrażenia, wywołanego słowami uczonego. Nie mogłem nie przyznać racji niektórym twierdzeniom wschodniego człowieka, lecz jednocześnie przeczucie nadchodzących wypadków, które miały wstrząsnąć ludzkością, trwożyło mnie i smuciło.
Rozumiałem, że chociażbym był Anglikiem lub Niemcem najbardziej wrogo usposobionym względem Francji, nie mógłbym zarzucić jej poważnych braków w jej kolonizacyjnej polityce w Afryce. Być może, że z punktu widzenia eksploatacji kraju nie jest dostatecznie energiczna, na co się zresztą składa cały szereg usprawiedliwiających przyczyn, naprzykład niechęć wieśniaka francuskiego do wyjazdu z kraju. Lecz francuska administracja obrała drogę, jak na nasze burzliwe czasy — dobrą, gdyż nie jątrzącą tubylczej ludności, a szerzącą dorobek cywilizacji europejskiej.
Niezawodnie, że gdyby chodziło tylko o ruch, wywołany sprawą Kalifatu, Francja potrafiłaby wyjść z tego bez szczególnych wysiłków, lecz przymieszały się wpływy zewnętrzne, nic wspólnego w istocie rzeczy z Islamem nie mające. Na pierwszem miejscu postawić należy agitację Rosji Sowieckiej, której tu nie chodzi o komunizm, lecz o zamieszki, o nową wojnę i o
- ↑ Alem — uczony, liczba mnoga — „ulema“.