padający zmrok nadchodzącą noc, pełną nieznanych, drażniących nerwy, a budzących jakieś złowieszcze przeczucie wypadków.
Stojąc na „suk“ w godzinach, gdy z nieba spływają potoki złocistych, wprost namacalnych, materjalnych promieni słońca i patrząc przed siebie, widzi się wkońcu uliczki mur świątyni, ścianę ponurego „dar“, zdaje się upadającą od znużenia i upału, albo lekki, misterny, niejasny, jak miraż, minaret Czrabliin, połyskujący przez mgłę promienną delikatną gamą swych mozaikowych ścian; na dole, w czarnym pasie cienia, rzucanego od ścian sklepów, suną białe, powiewne postacie ludzkie, które, robiąc jeden krok na prawo, lub na lewo i przechodząc na oświetloną stronę, nagle stają się złocistemi, topniejącemi w złotej kaskadzie słońca; chwilami majaczące widma, co idą po posuwającym się krążku ciemno-granatowego cienia, pokrywają się pręgami i pasami czarnemi i fioletowemi. To rzucają na nie cień gałęzie pnącego się wina i wąskie pasma wiszących nad „suk“ płacht i mat.
Tłumy ruchliwe, ożywione, lecz szlachetne i piękne w swych ruchach i w półprzytłumionej mowie — napełniają wąskie i głębokie kurytarze uliczek, zaułków i placyków, gromadzą się około dźwięcznych fontann i płyną dalej nieprzebranym potokiem. Jednak nad tym prądem żywej rzeki unosi się hałas i zgiełk, te ohydne, potworne ptaki, szybujące zawsze nad wielkiemi zbiorowiskami ludzkiemi. W każdej chwili ich ciche, lecz niemilknące kwilenie i pomruk mogą się wzmóc do ponurego krakania lub przeraźliwego krzyku, wstrętnego lub budzącego zgrozę i niepokój. Czynią ten zgiełk poganiacze mułów i osłów, krzyczący na zwierzęta i torujący sobie drogę w tłumie, żebracy, skamlający o jałmużnę; hałaśliwa, baraszkująca dziatwa, obojętna dla świętego miejsca i powagi starego grodu Idrissa; uderzający w przeraźliwe dzwonki roznosiciele wody i zachwalający swój orzeźwiający towar; drobni przekupnie i wyrobnicy, reklamujący swój towar i swoją sztukę;
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/190
Ta strona została skorygowana.