strony, zgiełk... A słońce wylewa coraz to nowe kaskady płomieni, a w nich nurzają się napływające zewsząd tłumy.
I nagle wszystko milknie, ucisza się, gdy hałaśliwy, zatłoczony suk dobiega do drewnianej barjery. Przed nią ziemia, za nią — niebo!
Barjery stanowią granicę dzielnicy z „zaują“, poświęconą Mulej Idrissowi. Przed kilkunastu laty, tylko wierni mogli przekroczyć tę granicę, teraz możemy to uczynić i my — niewierni. Jesteśmy zmuszeni jednak schylić się i przejść pod tą barjerą. Czy nie jest to wymuszony przez Islam symbol naszego korzenia się przed Allahem i Prorokiem? Czy nie jest to coś, nakształt tego, co w swoim czasie wymyślili chińscy imperatorowie w Pekinie, gdy ambasadorowie Francji, Niemiec i Anglji zaprotestowali przeciwko etykiecie „Kotou“, czyli trzykrotnego padania na kolana i ukłonów do ziemi przed majestatem boskiego syna Nieba?
Pomysł był bardzo dowcipny!
Ambasador europejski był zmuszony odczytać pismo swego rządu, stojąc przed wysokiem podjum cesarskiego tronu; z jego szczytu „Syn Nieba“ widział posła tylko od kolan, a więc robiło to wrażenie, że cudzoziemiec klęczy przed nim. Zrozumiał tę przebiegłość chińską ambasador francuski i łamiąc raz na zawsze odwieczną etykietę Pekińskiego dworu, pewnym krokiem wszedł na podjum i, stojąc tuż przed cesarzem, odczytał swoją deklarację poselską.
Zdaje mi się, że barjera naokoło Mulej Idrissa w Fezie chociaż częściowo ma ten moralny podkład... Co do mnie, lubię mistycyzm i bezwzględność w rytuałach; w tem jest urok, poezja, piękno tradycji! W moich podróżach zdarzało mi się nieraz wieszać ofiary na lamaickich „obo“,[1] kupować modlitwy w kaplicach Lao-Tze w Chinach, palić świeczki przed posągami Buddhy
- ↑ Obo — stos kamieni, ułożonych na cześć duchów gór, bagien i rzek w Mongolji i Tybecie.