cisnąć przez ten tłum, który tu jest inaczej wobec cudzoziemców usposobiony. Jeżeli na ulicach Fezu mieszkańcy starają się nie zauważyć Europejczyka tak dalece, że nawet żebracy w bardzo rzadkich wypadkach proszą go o jałmużnę, to tu na białego człowieka patrzą z niechęcią, pogardą i nawet — z nienawiścią. Nieraz dają się tu słyszeć wrogie słowa i złośliwe uwagi.
Zatrzymujemy się przy jednym z murów świątyni, gdzie mieści się wielka skarbona dla ofiar pieniężnych. Zdobią ją bogate, wspaniałe rzeźby i mozaiki.
Tłum przygląda się nam w milczeniu i zbyt obojętnymi oczami, aby nie wyczuć w nich ukrytej niechęci. Rzucamy kilka srebrnych monet do skarbony i wracamy na dawne miejsce. W tłumie rozlegają się pojednawczo brzmiące głosy. Ludzie dyskretnie potrącają się łokciami i wskazują na nas oczami. Tylko jeden człowiek nie spuszczał ze mnie wzroku. Patrzał tak długo i przenikliwie, że musiałem zwrócić się w jego stronę i uważnie mu się przyjrzeć. Narazie wziąłem go za kobietę. Twarz biała, blada, bez śladów zarostu, pałające oczy, zaciśnięte, wąskie usta, drobna, prawie dziewczęca postać, owinięta w czarny burnus, zarzucony na głowę, małe, wypieszczone ręce i europejskie trzewiki na nogach. Odrazu spostrzegłem to wszystko i znowu zajrzałem nieznajomemu w oczy.
— Dziwna postać!... żadnego rysu arabskiego... — mignęła mi myśl, i w tej samej chwili mały człowiek spuścił oczy, głębiej nasunął na głowę burnus i zniknął w tłumie, rzuciwszy jakieś słowo. Rozległ się stłumiony śmiech.
Zaczęliśmy oglądać dziwny i barwny obraz, odkrywający się przed nami. Pod arkadą zbity tłum parł ze wszystkich stron, aby ucałować mur, pokryty malowanym i rzeźbionym gipsem. Pobożni z zachwytem spoglądali na duże zakratowane okna, opierające się na dwuch cienkich kolumnach z różowego marmuru i z połyskującą emalją porcelanową na dole. Trzy
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/196
Ta strona została skorygowana.