Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

W ten sposób nocny Fez odsłonił przede mną rąbek jednej ze swych tajemnic.
— Niewolnictwo, dobre postępowanie z kupionym człowiekiem, kontrakt i możliwość zdobycia wolności i obywatelstwa, wraz z prawie nieuniknionem przy takich warunkach przywiązaniem niewolnika do domu i rodziny właściciela i tej rodziny do niewolnika, doprawdy, to forma, która może być lepsza od sytuacyj, istniejących w wielu europejskich kopalniach rtęci, ołowiu, węgla i w fabrykach, gdzie robotnicy albo umierają, albo tracą za młodu zdrowie i siły, skazani na nędzę w starości.
Myślałem tak, wierząc Hafidowi, a później w kilku domach arabskich spotykałem niewolników i wiem, że gospodarz domu zupełnie jednakowo traktował swego brata, honorowanego gościa i niewolnika, który usługiwał przy stole, lub szedł przed mułem swego pana, torując mu drogę w tłumie przechodniów.
Powróciliśmy do domu, skąd dochodziły nas odgłosy muzyki. Hafid znowu zajrzał przez okiennice i zapukał. Po długiej chwili gdzieś w końcu domu ze zgrzytem odsunięto zasuwy drzwi i jakiś głos zapytał, czego sobie życzymy.
Mój tolba objaśniał długo, poczem, zwracając się do mnie, oznajmił, że ujrzenie wszystkiego, co tu można widzieć, będzie kosztowało 15 franków i że to jest tanio.
Dopuszczono nas tylko dlatego, że syn właściciela był również studentem i znał Hafida osobiście.
Długiem, ciemnem przejściem, oświetlanem latarką właściciela, idącego przed nami, weszliśmy na duże „patio“, dziedziniec brukowany płytami z kamienia. Kilkanaście drzwi, zawieszonych lekkiemi firankami, wychodziło na dziedziniec, gdzie na kobiercach siedziało pięciu dobrze ubranych tubylców. Pili kawę z małych filiżanek i herbatę ze szklanek bez spodeczków i łyżeczek. Mocny aromat kawy mieszał się z zapachem mięty i wonnego dymu, wychodzącego z naczynia, z ja-