niec kobiet z Konstantyny w Algierji, gdzie tego widowiska nie spotkałem, ponieważ jest, zdaje się, zabroniony przez władze francuskie. Ten taniec ma niezawodnie podłoże rytualne, którego szukać należy w pogańskich kultach wiosennych, obchodzących święto budzących się po zimie rozrodczych sił natury.
Napiwszy się herbaty i spożywszy sporo ciastek i suszonych owoców, zapłaciłem umówione 15 franków i razem z Hafidem wyszedłem z tej nocnej spelunki fezańskiej.
Gdy powracaliśmy, wszystkie „suk“ były już pogrążone w mroku. Przechodniów nie było. Paliły się tylko rzadkie latarnie, ustawione przez Francuzów. Z dziedzińców i z poza ciężkich podwoi bram warczały i szczekały zajadle złośliwe psy łańcuchowe. Niekiedy przez szczeliny w bramach, lub ze szczytu pnącego się do góry „suk“ mogłem widzieć dziedzińce bogatych domów kupców, starszyzny i arystokracji miasta. Okna były oświetlone i, mimo późnej godziny nocnej, życie w nich jeszcze nie ustawało.
— Co się tam robi? — zadawałem sobie pytanie. — O czem tam mówią i myślą? Jakie plany tam knują? Co zamierzają robić i o czem marzą ci zagadkowi ludzie w burnusach, tak majestatycznie obojętni dla białych przybyszów, tacy dumni w poczuciu płynącej w ich żyłach krwi kejruańskiej lub andaluzyjskiej?
W parę dni później chodziłem w nocy po mieście sam i widziałem, jak w jednym z ponurych „dar“ otworzono drzwi i niewolnik, świecąc latarką, wypuścił owinięte w „dżellaba“[1] z narzuconemi na twarze kapiszonami postacie, chyłkiem posuwające się w stronę serca Fezu. Mimowoli pomyślałem, że gdyby Sułtan mógł słyszeć i widzieć wszystko, co się działo w pałacach, domach i zamiejskich willach fezańskiej arystokracji, z pewnością wielu z właścicieli tych wspaniałych gmachów, tłumów niewolników, ukrytych przed okiem ludz-
- ↑ Dżelaba, marokański płaszcz z kapiszonem.