Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/211

Ta strona została skorygowana.

wiecznej maszynie garncarskiej duży dzban, który we wprawnych ręku wyrobnika z zadziwiającą szybkością zmieniał swoje rozmiary i kształty. Przed majstrem stało dwoje ludzi. Młoda, smagła, z obnażonemi rękoma i piersią dziewczyna, trzymająca na ramieniu dzban z wodą. Do jej kolan tuliło się jagnię. Twarz i oczy kobiety płonęły, stała, zapatrzona w jeźdźca, w cienkim białym burnusie i białym zawoju, przepasanym granatowemi sznurami. Siedział na pysznym, gorącym rumaku, którego złocista skóra i spływająca po szyi i bokach piana lśniła i mieniła się w słońcu. Jeździec pochylał się co chwila ku dziewczynie i coś mówił do niej i do starego, przykładając rękę do swej piersi, ust i czoła. Widocznie, żegnał tych dwoje, lecz trudno mu było odjechać, więc jeszcze coś mówił do nich i zaglądał w płonące oczy dziewczyny.
Obrazek ten, ujęty w ramę starych murów, turkusowego nieba i ciemnej zieleni oliw, był przepiękny i zapalający wyobraźnię.
Zapewne jeździec ten, siedzący w czerwonem, haftowanem srebrem siodle, zdobędzie córę andaluskiego majstra i, nie porywając jej, bo już minęły te czasy, po ceremonji ślubnej w domu jej ojca, przewiezie ją przez most Rsif lub Sidi el Aued do swego pałacu, gdzieś w dzielnicy Ras el Dżenan; tam, ukryty za wysokiemi zewnętrznemi ścianami, stoi on, jak białe lekkie widmo, śród drzew owocowych i zielonych trawników, otaczających marmurową fontannę, szemrzącą o tem, co zmusiło młodego bogacza jechać do „adua el Andaluz“ i szukać najpiękniejszej z kobiet. Odnalazł ją i teraz wie, że jego dom będzie bogatszy i świetniejszy od zamków potężnych rodów berberyjskich Glaui i Mokri, wznoszących się niedaleko w tejże dzielnicy Fez el Bali.
— Dziś piątek! — rozlega się głos Hafida, i... romantyczne wrażenia pierzchają.
— Dziś piątek... — powtarza. — Zabawne sceny można ujrzeć tam — na cmentarzu Bab Fetouh!