i dumnie na wschód. Chociaż wszystko było istotnie tak, jak piszę, Zochna, niedowierzając „Balearowi“, przeniosła się na najwyższy pokład tuż za mostkiem kapitana i leżała na szezlongu w oczekiwaniu, że parowiec zacznie znowu podrygiwać, a później kiwać się na wszystkie strony, jak butelka do sporządzania amerykańskiego trunku „coctail“.
Lecz „Balear“ — nic! płynął sobie, jak na porządny morski okręt przystało, i zachowywał nadzwyczajną powagę i miarowość ruchów.
Mijaliśmy piaszczyste wybrzeża, za któremi błysnęło nam na chwilę Mar Czika, małe, wewnętrzne morze, odcięte ławicą piasków; przesuwamy się pomiędzy „Capo del Agua“, którem kończy się grzbiet Dżebel Kebdana, a trzema wysepkami Czafarinas[1], przypominającemi imię straszliwego bandyty morskiego, Turka Dżafara. Jedna z legend plemienia Kebdana twierdzi, że gdy Allah, sądząc Dżafara po śmierci i chcąc wiedzieć, ile łez wylały ofiary korsarza, kazał aniołowi Azrailowi pokazać to na morzu, anioł oddzielił Mar Czika ławicą z piasku. Oczywiście, jak na morze, — to nie wiele, ale jak na ilość łez — to zupełnie dostatecznie, żeby ich sprawcę wpakować do dziesięciu piekieł z płonącą smołą i siarką.
Wyspy Czafarinas są pozbawione roślinności i wody, której tu dostarcza specjalny statek-cysterna. Hiszpanie połączyli dwie wyspy nasypem i założyli tu doskonały, zupełnie zabezpieczony od morskich fal port, który ma wielkie strategiczne znaczenie, gdyż znajduje się naprzeciwko ujścia rzeki Maluji, stanowiącej granicę pomiędzy posiadłościami Francji a Hiszpanji. Na tych dwóch połączonych wysepkach mieści się dom gubernatora, koszary załogi, kościół, szpital, osady rybackie, na trzeciej zaś cmentarz. Mijamy przylądek Mitonia, znajdujący się już na terytorjum Algierji. Wkrótce znikają niskie, równinne brzegi i na horyzoncie zjawia się ściana grzbietu Tadżera.
- ↑ Francuzi nazywają je — „îles Zaffarines“.