rozpierzchła, pozostawiając na środku drogi jednego z towarzyszów. Ku niemu zbliżał się napastnik, wymachując nożem. Napadnięty natychmiast zawrócił i, przesadzając zarośla i małe kanały, popędził w głąb parku. Człowiek w burnusie gonił go. Gdy już nie widziałem pościgu, doszły mnie krzyki, głuchy plusk wody, głosy zbiegających się przechodniów i przeciągłe gwizdki.
Pobiegłem w kierunku tych dźwięków, lecz oddalały się coraz bardziej w stronę nowego Fezu. Spotkałem jakiegoś Francuza i zapytałem, czy nie wie, co zaszło tam, skąd dochodził gwar i gwizdki.
— Ah! — rzekł obojętnie, machnąwszy ręką. — To zwykłe u Arabów jakieś dawne porachunki. Pewno usiłowanie wykonania „vendetty“, krwawej zemsty. W mieście to już rzadziej się rżną ci czarni panowie, ale po wsiach, a szczególnie w górach, jest to rzeczą pospolitą, niemal codzienną. Barbarzyńcy!...
Wyrecytowawszy to, niby jakąś wyuczoną formułę, spokojnie poszedł dalej. Byłem więc świadkiem pierwszego aktu dramatu, lecz nie wiem, jaki był jego epilog. W innem miejscu widziałem znowu epilog, nie widząc prologu.
Było to w Algierze, mieście już zupełnie francuskiem, w małym Paryżu. W najbardziej ożywionym punkcie, zdaje się, na Place de Gouvernement, Arab zastrzelił swego przeciwnika, którego oddawna ścigał, by dokonać na nim krwawej zemsty. Wyznał to otwarcie w biurze policyjnem i przed sędzią śledczym z całym spokojem i szczerością, może nawet dziwiąc się, że uczeni i poważni ludzie wypytują go o tak naturalne i zrozumiałe rzeczy i patrzą nań wzrokiem surowym.
W Fezie pragnąłem bardzo zajrzeć do domów prywatnych, zetknąć się z życiem dawnych Kejruańczyków i Andaluzów, zrozumieć dramat ich wewnętrznego życia, tęsknotę i mękę ich żon, nałożnic i niewolnic, lecz daremne to były wysiłki! Widziałem wnętrza domów,
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/226
Ta strona została skorygowana.