przepych i sztukę, zdobiące je, spotykałem uprzejme, tajemnicze i baczne twarze właścicieli, lecz żadna postać niewieścia nie wychyliła się nigdy, żaden dźwięk nie doszedł mnie. O, Fez zmuszony był pogodzić się z sąsiedztwem i pewną opieką nad nim Europejczyków, lecz od tej niemej zgody do zaufania i przyjaźni dalej, niż od meczetu Idrissa do trzykroć świętej Mekki! Te dwa prądy płyną obok siebie własnemi łożyskami i, wielkie szczęście! że nie wszędzie ścierają się one wzajemnie, nie zawsze przeszkadzają sobie. Arab lub Berber bierze dla siebie coś z łożyska potoku europejskiego, długo i starannie studjując wartość tego, i odchodzi, nie dając nic, oprócz milczącego uznania, bardzo do pobłażliwej ironji podobnego, nie dopuszczając nawet myśli o jakiejś asymilacji.
Berberowie i Arabowie zrozumieli, naprzykład, i ocenili potęgę medycyny europejskiej i chętnie korzystają z jej pomocy, nieraz nawet zapraszając lekarza do chorych żon, lecz jednocześnie uznają dobre wpływy talizmanów magicznych, zaklęć od dżinnów i uzdrawiające pielgrzymki do grobowców Idrissa, Harazema i Ghaleba.
Prosty zaś lud wypatruje około murów Dar Beïda i Czerarda tradycyjnych znachorów, starannie unikających spotkania z policją fezańską, a leczących zapomocą ziółek magicznych i zaklęć skutecznych na wrzody, ból zębów i głowy, oraz na skutki „złego oka.“
Raz jeden tylko zdarzył się wypadek, trochę odsłaniający ukryte życie kobiety tubylczej. W hotelu „Tranzat“ mieliśmy służbę miejscową — kilku młodych, wytresowanych i milczących Berberów i trzy kobiety. Jedna z nich, imieniem Zohra, niewysoka, krępa i sprężysta, posiadała, rzekłbyś, zdolność przebywania jednocześnie w różnych miejscach. Pracowała przez cały dzień i przez cały dzień mogliśmy oglądać jej muskularne, prawie zupełnie czarne nogi, wyglądające z pod podkasanych białych szat, i czarną twarz z oczami, w których białka połyskiwały odcieniem zżółkłej kości słoniowej.