Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

Zohra pochodziła z murzyńskiej rodziny, przywiezionej niegdyś z Sudanu i sprzedanej następnie na rynku niewolników. Oddawna jednak potomkowie tej rodziny otrzymali wolność. Zohra rodziców nie miała, mieszkała we własnym domku w Andaluz z bratem, drobnym kupcem. Pracowała w „Tranzacie“, jako pokojowa, chętna, pracowita i milcząca. Chodziła w barwnej chustce, malowniczo okrywającej głowę, a fantazyjny węzeł tej chustki jeszcze bardziej podkreślał czarność kruczych włosów i rozmarzony, namiętny połysk oczu.
Zohra nigdy nie wdawała się w rozmowę sama, zapytanie jej jednak o co, pochlebiało jej i usiłowała dawać wyczerpujące odpowiedzi łamaną francuszczyzną. W hotelu chodziła z odsłoniętą twarzą, tylko przy spotkaniu się z mężczyznami skromnie opuszczała oczy. Wieczorami zaś, odchodząc do domu, wkładała na siebie wszystkie części kobiecego kostjumu, podług mody fezańskiej, pozostawiając zaledwie szczelinę w osłonach twarzy, a przez ten wąski otwór błyskały jej oczy.
Moja żona bardzo prędko polubia tę czarną „subretkę“ i gdy pozostawała w domu sama, nieraz rozmawiała z murzynką.
— Dlaczego Zohra, taka miła i gospodarna dziewczyna, nie wyszła dotąd zamąż? — zapytała ją pewnego razu Zochna.
— O, madame! — zawołała Zohra i zarumieniła się po uszy, o ile na to pozwoliła jej czarna, lśniąca cera.
— Dlaczego? — dopytywała moja żona.
— Po naszemu — nie chcę! — odparła Zohra.
— Co to znaczy: po naszemu?
— Nie chcę być jedną z wielu — szepnęła murzynka, — chcę być jak u was — jedyną!
— To bardzo dobrze! — pochwaliła Zochna.
— Nasze prawo i zwyczaj tego nie uznają — objaśniła dziewczyna. — Mogę być jedyną rok, lub dziesięć lat, a później, gdy się zestarzeję, mąż mój wziąłby drugą i trzecią... Ja tego nie chcę! Albo tylko ja, albo wolę wcale zamąż nie wychodzić!