i krzyczy, niby drażniąc, a czego nie mogę dojrzeć, bo gęste drzewa oliwne i łapiaste figowe liście skrywają przede mną zdobycz. Wiem tylko i czuję, że to jakieś duże ptaki. Serce wali jak młot parowy, w głowie szumi, kurtka, hełm, trzewiki, kołnierzyk, wszystko to zawadza... Nie, więcej nie mogę drapać się na tę górę! Usiadłem w cieniu i zacząłem raczyć się winogronami; wypocząłem i poszedłem dalej — wolno i spokojnie. Znowu coś się zerwało z gąszczu drzewa i mignęło w przelocie, strzeliłem i coś spadło, głucho uderzywszy o ziemię. Podszedłem i zobaczyłem... kuropatwę! Kuropatwy siedzą na drzewach i to masowo, stadami? — oburzy się, z pewnością, niejeden strzelec przepiórek lub zawistny zoolog-krytyk.
Gwałtu rety! Gdy o tem napiszę, żeby tylko szlag nie trafił pewnych literatów z pewnych pism myśliwskich!
Oglądam kuropatwę — masz ci, babko kubrak! Jeszcze nowa bieda i casus belli na przyszłość! Przecież takie same kuropatwy strzelałem we wschodnich odnogach Ałtaju, na jeziorze Szira-Kul i w dolinach Urianchajskich, pomiędzy Sajanami i Wielkim Ałtajem.[1] Przecież to ty, figlarko, któraś tak oburzyła pewnego zoologa, twierdzącego, że tylko w Europie zachodniej można ciebie spotkać?
Była to czerwona skalna kuropatwa, Caccabis petrosa czyli Perdix rubra. Francuscy myśliwi twierdzą, że w północnej części francuskiej Afryki innego gatunku niema i że szarą kuropatwę spotkać można tylko bliżej Sahary, na południu. Istotnie pomiędzy Berguentem, a oazą Figuig spotkałem stadko tych kuropatw, które tu nazywają „angielskiemi.“ Nie dowierzając myśliwym, którzy nie mają w oczach ludzkości żadnego zaufania, nabyłem sobie w księgarni Fezu za 5 franków i 50 centymów książkę profesorów J. A. Battandier et L. Trabut[2] i o radości! na str. 263 znalazłem spraw-