Miałem sposobność rozmawiać długo i obszernie z Arabami, Berberami, Kabylami i tubylcami. Z tych rozmów wyciągnąłem nietylko jawne, zewnętrzne, a zawsze zdawkowe myśli, powtarzające się wszędzie i podobne do murów miast marokańskich, lecz ukryte, głębokie i namiętne, jak wnętrza otoczonych przepisem „horm“[1] świątyń, gdzie płonie głęboka, niewzruszona wiara w przedwiecznego Allaha-Akbar.
Nieraz dość było jednego wyrazu, czasem niedokończonego zdania, aby niejasne stało się jasnem, a jasne przedtem nabrało cech tajemniczych. Przecież długie lata strawiłem na podróżach, co wyrobiło umiejętność zaglądania do duszy ludzkiej i intuicję w poruszaniu najbardziej dręczących i zatrważających spraw. Czasem jedno pytanie, jedno słowo, rzucone nawet zapomocą przewodnika-tubylca, zmuszało rozmówcę do obnażenia duszy, do gwałtownego, żywiołowego wybuchu szczerości w skardze, trosce, nienawiści lub nadziei, a wtedy właśnie niejasne i zawiłe stawało się zrozumiałe i proste, wtedy tworzyła się synteza wrażeń, spostrzeżeń i wniosków logicznych i uczuciowych.
Pomogła mi znakomicie dla zasadniczego zrozumienia duszy Mahrebu moja znajomość Islamu w Rosji, Turcji, Turkiestanie, stepach kirgizkich, Khorazmie, Persji, ba! nawet śród dziwacznego, powikłanego kultu Proroka w Chinach.
Przecież Islam wszędzie jest Islamem, a ogólny prąd myśli ludzi kolorowych nadał mu jeszcze większą jednolitość i w statyce jego i w dynamice.
Te właśnie dane osobiste pozwalają mi mówić o duszy Marokka i innych krajów północnej Afryki.
Niektórych rzeczy nie widziałem w Marokku, jak naprzykład — pierwszego dnia Ramadanu i świąt Bajramu, lecz widziałem to na Kaukazie muzułmańskim, w Persji i u Kirgizów, a sądząc z opowiadań tubylców
- ↑ „Horm“ — zakaz wstępu do świątyń, sułtańskich pałaców itd.