Araba, mignęła na chwilę pomiędzy kamieniami sylwetka wystraszonego szakala z podwiniętym ogonem i znikła, jak cień.
— Dib! Dib![1] — zaczął krzyczeć wniebogłosy Arab.
Tymczasem zjeżdżamy trochę niżej i nagle widzimy malownicze, białe domki, otoczone drzewami. W ich cieniu szofer zatrzymuje samochód i mówi:
— Wolubilis, ruiny rzymskie!
Nabyliśmy bilety i chcieliśmy odwiedzić p. L. Chatelain, kierującego tu robotami archeologicznemi. Niestety nie zastaliśmy go w domu, więc wzięliśmy przewodnika Araba i poszliśmy zwiedzać ruiny. Czytałem sporo książek o rzymskiej Afryce i o Wolubilisie. Arabowie myślą, że jest to miasto porzucone przez Egipcjan i nazywają je „Ksar Faraun“[2]; w rzeczywistości stała tu najbardziej na zachód wysunięta placówka handlowo-wojskowa Rzymian, a o Wolubilisie wspominają w swych dziełach Plinjusz starszy, Ptolomeusz, Pomponiusz Mela i inni autorzy, opisujący Mauritania Tingitana, jak nazywali cały ten kraj. Po co tu przyszli Rzymianie? Autorzy francuscy twierdzą, że Legjony rzymskie przyszły tu bronić granic olbrzymiego imperjum. Tanger był główną bazą wojenną Rzymu w Marokku, a Wolubilis prawie krańcowym punktem drogi, prowadzącej na południe, skąd nadciągały hordy walecznych Berberów. Co robili tu Rzymianie? Co brali z tego kraju? Jak wogóle z Maurytanji — Rzymianie eksportowali zboże, oliwę, poszukiwane gatunki drzewa, winogrona, konie, osły i wełnę, z której tkano słynne „stragulae maurae“ — kobierce berberyjskie, cenione tak wysoko, jak obecnie — perskie. Jednak w kilka dni później opowiadał mi w Meknesie pewien dobrze mówiący po francusku kupiec-tubylec:
— Rzymianie zdobywali w Wolubilisie coś droższego od wszystkich towarów. W okolicach tego miasta