skiej dynastji Idryssydów, ojciec fundatora Fezu, — Mulej Idriss I-szy El-Akbar.
Gdy wysiedliśmy z samochodu i zaczęliśmy się wdrapywać stromemi, łamanemi zaułkami, raczej ścieżkami, wydeptanemi w skałach, zdawało się mimowoli, że pnąc się wyżej i wyżej, dotrzemy do nieba.
Iść zwykłym krokiem niepodobna, musieliśmy się czepiać skał, drapać się po ich nierównościach. Kamienie, chwytane w ciągu prawie jedenastu wieków rękami miljonów pobożnych, odwiedzających zauję Mulej Idrissa, nabrały takiej gładkości, iż wydaje się, że ktoś je starannie odpolerował, obtoczył, zaokrąglił ostre kanty i połączył płaszczyzny, nadając kamieniom kształt kuli.
Docieramy do szczytu. Nad nami rozpalone niebo, na dole — u naszych stóp — całe miasto, płaskie tarasy domów, a pomiędzy niemi połyskujący szmaragdem minaret i dach kaplicy z grobowcem świętego sułtana.
Wyrasta niby z pod ziemi młodzieniec, grzecznie się kłania i wita nas doskonałą francuszczyzną. Jest synem jakiegoś notabla i marzy o spotkaniu z pisarzem, który mógłby w poezji uwiecznić jego gród rodzinny. Szofer powiedział mu, że to właśnie pisarz, zawzięcie sapiąc, wspina się na szczyt, aby z niego spojrzeć na miasto.
Obiecuję mu opiewanie El-Zerhuna w poezji, lecz teraz, gdy przeglądam swoje notatki, widzę, że najlepiej uczynię, jeżeli napiszę to, co mówił i jak mówił młody Arab.
A mówił tak:
— Niech będzie pochwalony miłosierny Allah! On to, wielki i miłościwy, rozpromienił sławą to miejsce. Dwanaście wieków temu, tu, na tych szczytach stały dwie wioski berberyjskie i walczyły ze sobą na przełęczy, bo dzieliła je przysięga krwawej zemsty... Pewnego razu przeszedł przez te wsie nieznany człowiek; zapytany, skąd przychodzi, wskazał ręką na Wschód i rzekł:
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/271
Ta strona została skorygowana.