Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/277

Ta strona została skorygowana.

baty mur, a nad nim góruje siedem minaretów, niby baszty strażnicze.
Meknes stoi w centrum dużej równiny, mającej do 500 metrów wysokości nad poziom morza, a z różnych stron otoczonej przez północny łańcuch średniego Atlasu, oraz przez grzbiety Nador, Zerhun, Tselfat i inne.
Równinę tę przecinają, tworząc głębokie wąwozy, rzeki Fekran i Rdom z dopływami. Na lewych stokach wąwozu, wyżłobionego przez pierwszą z tych rzek, cały szereg władców mekneskich rozbudowywał miasto, aż wygląd obecny nadał mu krwawy tyran Mulej Izmail.
Gdy zjechaliśmy z okolicznych wyżyn na równinę Beni Mtir, miasto zniknęło za drzewami. Szosa robi tu gwałtowne zakręty, przerzuca się przez mosty nad łożyskami mniejszych rzeczek i potoków, przecina kilka razy tor kolejki wojskowej, przechodzi pod arkadą wiaduktu, aż dobiega do miasta, właściwie nie do samego Meknesu, lecz do nowej dzielnicy francuskiej. Najpierw migają śród drzew owocowych białe wille, a po nich następuje szeroko rozplanowane nowe miasto, z budynkami europejskiemi, domami handlowemi, hotelami, garażami i koszarami. Wszystko tonie w zieloności bulwarów i otaczających oddzielnie gmachy ogrodów.
Gdy przyglądałem się tej kolonji francuskiej, mimowoli stawały przede mną zupełnie takie same nowe miasta, nagle rodzące się w puszczy lub górach Ameryki Północnej, na skraju Pekinu lub Szanghaju. Szczególnie zaś francuski Meknes przypomniał mi mandżurski Harbin, który powstał nad brzegiem żółtej, mętnej Sungari, skutej już żelaznemi przęsłami mostu kolejowego.
Stanęliśmy w małym hoteliku, gdyż filja „Tranzatu“, z powodu nierozpoczętego jeszcze sezonu turystycznego, była zamknięta.
Nie chcę wymieniać nazwy tego hotelu, bo nie był dobry pod żadnym względem; — a może nawet był lepszy, tylko sąd nasz ujemnie zabarwiły nieoczekiwane i nieprzyjemne przeżycia, które nas tu spotkały.