Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/298

Ta strona została skorygowana.



ROZDZIAŁ XX.
NIESPODZIANKI MEKNESKIE.

Uprzejmy p. M. Halmagrand zaprosił mnie i doktora Vincent na polowanie w okolicach El-Zerhun. Wyjechaliśmy rano samochodem znaną mi już drogą. W „świętem mieście starego Idrissa“ tubylcy odnosili się do p. Halmagrand z wielką uprzejmością i serdecznością. Przecięliśmy miasto i wyjechaliśmy za jego mury, gdzie około zamiejskiej willi, należącej do administracji francuskiej, czekała na nas cała kawalkada jeźdźców i tłum biało ubranych Berberów.
Tu p. Halmagrand przedstawił mi miejscowego kaida Si-Omar, wspaniałego, pięknego starca o siwej brodzie i pałających oczach. Miał on na sobie biały burnus i biały zawój. Drugim dostojnikiem był prezes rady miejskiej, nazwiskiem, zdaje się, Ben Ait, również starszy, siwy człowiek w turbanie i na pięknym, szarym rumaku. Oczy Ben Aita jarzyły się, jak dwa węgle, twarz się śmiała, koń pod nim rwał się i chrapał. Oprócz tych dwóch senjorów, byli obecni syn kaida — młody człowiek, marzący o wyjeździe do Francji na studja medyczne, i kilku mężczyzn, należących do bogatych rodów zerhuńskich. Wszyscy ci uczestnicy polowania byli uzbrojeni w dubeltówki francuskie i belgijskie. Reszta — to posługacze i niewolnicy, mający kije w ręku. Kręciły się tuż jakieś podejrzane kundle, spoglądające na wszystkich wcale mądremi, oczekującemi oczami.