wiły się właśnie, w oczekiwaniu zapewne naszej wizyty, — kobiety, raczej tak zwane „fatmy“ domowe, czyli dwie żony starego Sidi, żona starszego syna i dwie siostry zamężne i wreszcie młodsza generacja: kilka córek i wnuczek — wszystkie postrojone, jak lalki, w aksamitnych, haftowanych złotem i srebrem kaftanach, muślinowych zawojach, barwnych sandałkach i w olbrzymiej ilości świecideł. Bardzo uprzejmie nas przywitały, podały nam naturalnie spocone i jakieś nieprzyjemne, szorstkie, twarde i małe ręce, na pomarańczowo „wyhenowane“, potem się tylko uśmiechały i bardzo pilnie nas oglądały, dotykając naszych sukien, kapeluszy, bucików, a nawet ramion i piersi. Nader miłe były dzieciaki, zwłaszcza dziewczynki z poskręcanemi czarnemi, jak heban, loczkami i dużemi bursztynowemi oczami; jedna z nich odrazu przylgnęła do mnie, uczepiła się mej sukni i wszędzie dreptała za nami swemi też „uhenowanemi“, bosemi nożynami.
Po tych oględzinach powróciłyśmy na taras, gdzie już stary Sidi-Abia oczekiwał nas z herbatą i słodyczami. Przyszedł jeszcze inny starzec z głową proroka, którego wszyscy całowali w ramię i który obsypał nas jakiemiś komplementami i życzeniami pomyślności i zdrowia po arabsku. Potem zaczęliśmy pić i jeść.
Herbata z miętą jest bardzo dobra, orzeźwiająca, tylko zwykle za słodka i za gorąca. Podają ją w szklankach bez łyżeczek i spodeczków, trzeba ją pić, sącząc po kropelce przez zęby i głośno smokcząc, bo tak nakazuje zwyczaj. Smaczne były biszkopciki, czy pierożki, zwane „sarniemi kopytkami“, nadziewane masą migdałową, i figi osmażane na miodzie, oraz inne smakołyki, zupełnie dla mnie nie dostępne, bo za twarde, za słodkie i za tłuste. Udawałam więc tylko, że próbuję.
Widok z tarasu był cudowny, a zdobił go jeszcze bardziej zachód słońca w górach.
Aż do horyzontu ciągnęły się rozległe majętności Sidi-Abia, na które starzec z lubością ciągle spoglądał, pykając fajkę niezmiernej długości i smoktając herbatę.
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/306
Ta strona została skorygowana.