Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/308

Ta strona została skorygowana.

miona, nie wiedziałam, jak mam się do tego zabrać i czekałam, aż zaczną moi „towarzysze niedoli.“ Pani Halmagrand zaśmiewała się z mojej zakłopotanej miny i, wystawiwszy trzy palce prawej ręki, skubnęła sobie trochę białej jak śnieg, tłustej, kurczęcej piersi. Za nią poszli inni. Spróbowałam i ja, starając się obydwiema rękami urwać łapkę apetyczną (najwięciej lubię kurczęce łapki!) lecz, niestety, zaraz dostałam szturchańca od obydwóch moich pań i zabójcze spojrzenie pana Halmagrand, a potem szepnięto mi na ucho, że można jeść tylko prawą ręką, wystawiwszy naprzód tylko trzy palce, trzymając je w górze, aż do końca uczty i oblizując doszczętnie, po każdej potrawie.
Cóż było robić? „Wlazłszy między wrony, trzeba krakać, jak i one“. A więc skubmy i zajadajmy! Wcale nieźle poszło. Kurczęta były bardzo smaczne, dobrze odkarmione, a nie żałowano im masła nawet po śmierci.
Z kolei podano baraninę z migdałami, szafranem i majerankiem. A była tego duża misa cynowa, pełna sosu! Wyławiałam sobie smaczne migdałki i usiłowałam chlebem, raczej „kaseraz-em“ (placek upieczony w kamiennym, specjalnym piecyku) wyciągnąć parę mniejszych kawałeczków baraniny.
Coraz lepiej idzie, ale panie nie przestają się naśmiewać z mojej zakłopotanej i nastraszonej miny.
Gospodarz siedział obok w salonie. Do stołu nie zasiadał, pilnował porządku, przed podaniem kontrolował wszystkie dania i tylko uroczyście kiwał głową, lub klaskał w dłonie, gdyśmy kończyli potrawę. Parę razy zauważywszy, że nie jem, lub że jem za mało, zwracał się przez tłumacza, zapytując, czy mi nie smakuje i prosząc usilnie, abym jadła. Znowu otrzymałam szturchańca w bok i szept do ucha, ażeby nie robić przykrości dobremu Kadi i przynajmniej symulować wyborny apetyt, co też i uczyniłam. Wpadliśmy w przepyszny humor.