Sto ośmdziesiąt dziewięć kilometrów, oddzielających Meknes od Rabatu, z powodu nie opuszczającego mnie wciąż kaszlu i lekkiej gorączki, znużyły mnie bardzo. Droga szła przez uprawną miejscowość, gdzie, oprócz tubylców, pracowali już koloniści z okolic Meknesu i Petit Jean. Wszędzie spotykaliśmy pola, ze sprzątniętem już obfitem zbożem różnych gatunków, gaje oliwne, sady owocowe. W dolinie jednego z dopływów rzeki Sebu-ued Frah, dojrzałem dużo małych żółwi — Emys Leprosa, czołgających się na brzegu, tuż przy wodzie; na pagórkach stepowych siedziały zające pospolitego tu gatunku, Lepus mediterraneus i dzikie króliki — Cuniculus algirus, większe od europejskich, o krótkich uszach i bardziej brunatnem futerku na grzbietach, — a niedaleko od posterunku wojennego Dar Bel Amri, zaraz za mieszaną europejsko-arabską osadą, na południowo-wschodniej połaci żyznej równiny Beni Hassen, spostrzegłem stadko dropi. Należały do odmiany, rozpowszechnionej od brzegów Morza Śródziemnego aż do granicy Senegalu, a odznaczającej się małemi rozmiarami — Otis arabs.
W Dar El Amri pokazano nam wykopane w Mechra Sidi Dżaber przedmioty: mozaiki, monety i kamienie z napisami rzymskiemi.
Zatrzymaliśmy się na krótki czas w osadzie Sidi Yahia. Jest to główny punkt obwodu Beni Hassen, gdzie gospodarka rolna uprawia się przez tubylców