rały umowy polityczne z innemi ludami, szczególnie z wyspiarzami Morza Śródziemnego. Nie dały też żadnych poważnych wskazówek wykopaliska w starych grobowcach i dolmenach. Z rysunków na skałach nie można było wyczytać odpowiedzi na bardzo interesujące pytanie o samoistnej, pierwotnej ludności północnej Afryki. Są one prawie wszędzie jednakowe i wymagają wielkiej ostrożności i krytycyzmu, ponieważ, jak wskazuje V. Piquet, jeden z badaczy, p. Rohlfs znalazł na Saharze rysunki pierwotnych ludzi, a wśród tych rysunków... współczesny parowiec, wyskrobany w skale przez jakiegoś dowcipnisia-turystę.
Zagadka więc pozostaje zagadką, a nad rozwiązaniem jej pracują uczeni. Jadąc w parę miesięcy po zwiedzeniu Oranu z Konstantyny do Tunisu, miałem rozmowę z jednym „marabut“, czyli „świętym“, kierującym życiem całej osady. Pijąc z nim herbatę, zapytałem go o pochodzenie zwyczaju malowania przez Berberów rąk na czerwono roślinnym barwnikiem „henna“.
— Robimy to tradycyjnie na pamiątkę dawnych mieszkańców Afryki Północnej, którzy mieli czerwoną skórę, a byli potężni i mądrzy — odpowiedział po pewnem wahaniu.
— Jak się nazywali ci dawni mieszkańcy? — indagowałem dalej.
— Nie wiemy! — odparł.
Znowu zagadka! Ale gdy o tem powiedzeniu marabuta wspomniałem w Tunisie przypadkowemu znajomemu przy stole restauracyjnym, niejakiemu Mr. Charles Grewster, ten kiwnął głową i rzekł:
— Nie wiem, co o tem myśleć; mogę tylko powiedzieć, że ta „henna“[1] w dziwny sposób się kojarzy z egipską nazwą „tahenna“, nadaną ludności, na za-
- ↑ Mr. Ch. Grewster poinformował mnie, że jest to sok rośliny Lausonia inermis, z czem się zgadzają też wskazówki francuskich autorów A. Certeux. E. H. Carnoy, niemieckiego Sprengel — itd.