zalatujący z gór. Bladą, wychudzoną twarz, lecz wyrazistą i prawie piękną, rozświetlał i opromieniał blask wielkich, czarnych oczu. Małą, nerwową dłonią dotykał jeździec czarnej bródki i mówił długo, coraz podnosząc głos, aż stał się podobny do chrapliwego krzyku.
— Wychwala Allaha, powtarzając dziewięćdziesiąt dziewięć jego imion i wyzywa dżinnów, węże i demony — ich jad na walkę ze sobą! — objaśnił czausz.
Tłum podczas mowy głównego zaklinacza zachowywał się poważnie i z nabożeństwem, składał ręce do modlitwy i powtarzał za mówcą słowa modlitw, imiona Allaha i świętych patronów miasta.
Skończywszy, zeskoczył jeździec z konia i wszedł w krąg widzów. Pomocnicy jego podczołgali się do niego na kolanach i ucałowali poły jego burnusa. Podano mu jedną wiperę. Trzymając ją nad głową, zaczął coś mówić do tłumu, a później, schwyciwszy żmiję za szyję, zaczął patrzeć jej w oczy i zaklinać ją. Gdy skończył, rzucił ją na ziemię, a pomocnicy wydobyli ze swych koszyków kilka wężów; były to wyłącznie wipery i tylko jeden wąż — cienki i długi, podobny do „naja“, ale zupełnie czarny, — leżał osobno.
Ciągle coś mówiąc, gwałtownie gestykulując i błyskając oczami, zaklinacz chwytał wipery i ciskał je z miejsca na miejsce, aż wziął jedną i cienką laseczką zaczął rozdzierać jej paszczę; wtedy ukazały się długie, ostre kły, z kapiącym z nich jadem. Obniósł wiperę dokoła, pokazał widzom, opowiadając o śmiertelnej truciźnie węża. Rzucił żmiję do innych i już poważnym głosem oznajmił, że zostanie teraz ugryziony przez wiperę, lecz Allah dał mu wiedzę i potęgę do zwalczania dżinnów jadu.
Śledziłem uważnie ruchy zaklinacza. Niby nie patrząc, dotykał on wszystkich wężów, ale wziął tego właśnie, którego przed chwilą zmusił do wypuszczenia jadu i do opróżnienia na dość długi czas gruczołów z trującą śliną. Rozwarłszy wężowi paszczę, dotknął nią swej twarzy, a po chwili, krzycząc, zaczął uderzać stra-
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/357
Ta strona została skorygowana.