Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/358

Ta strona została skorygowana.

szliwemi kłami w splątaną grzywę włosów, wycierając w ten sposób resztki trucizny, a poczem zaczął się trzeć czołem o zęby wipery, aż wszyscy ujrzeli dwie duże skazy i obficie płynącą z nich krew.
Wiem, że w Indjach fakirzy-zaklinacze kobr od dzieciństwa są specjalnie przyzwyczajani do jadu węża, ponieważ ślinę jego sztucznie wprowadzają chłopcom w małe nacięcia na czole, zwiększając stopniowo dawkę trucizny. Widziałem, że wipera nie posiadała już jadu w swych gruczołach i w paszczy, więc byłem przekonany, że przedstawienie już skończone, lecz ono trwało dalej i nabierało coraz większego napięcia. Zawarczały bębenki, jęknęły flety i umilkły.
Ugryziony zaklinacz, rozmazawszy krew po całej twarzy i powichrzywszy włosy, kazał podać sobie bębenek i misę z palącemi się węglami, rozdmuchiwanemi przez jednego z pomocników.
Gdy wszystko to ustawiono przed nim, nagle drgawki wstrząsnęły ciałem zaklinacza, twarz zaczęła mu nabrzmiewać krwią, rozdęły się i zsiniały wargi, krztusił się i wyrzucał na bębenek wielkie płaty piany. Przed nami był obraz cierpień człowieka, ugryzionego przez wiperę. Drżącemi, słabnącemi rękami wziął leżącego na stronie czarnego węża i jakimś rozpaczliwym, wstrętnym ruchem przegryzł mu głowę, oderwał skórę na szyi i zębami zaczął ją zdzierać. Gdy skończył, jął pożerać surowe mięso, a resztki jego zwinął i obwiązał zdartą skórą, robiąc magiczny węzeł, bardzo podobny do zagadkowego herbu „madeja“ — godła Sewilli.
Zawiniątko to rzucił na płonące węgle, a gdy uczuliśmy zapach pieczonego mięsa, zaklinacz porwał się na równe nogi, odgarnął z czoła włosy i pokazał, że ani krwi, ani śladów ugryzienia nie pozostało. Tłum zaryczał, zahuczał, wzburzony widowiskiem i zdumiony. Rzucano dość hojnie pieniądze do koszyków, podstawianych przez pomocników zaklinacza, on zaś rozdawał amulety od ugryzienia wężów.
Cywilizacja europejska święciła tu zupełny triumf,