mienne róże, pozostały za naszym samochodem. Parę kilometrów płaszczyzny z oddzielnie stojącemi drzewami, przelatujemy w kilka minut i wjeżdżamy do oliwnego gaju Menara, należącego do Sułtana. W zachodnim końcu parku wznosi się samotny, smętny pawilon z tarasem na brzegu dużego, sztucznego jeziora. Gęsty, trochę zapuszczony las drzew oliwnych wywiera wrażenie dość smutne. Niewarto byłoby zwiedzać go po wycieczce do Aguedalu, gdyby nie znajdował się tu zakątek, — cudowny, a pełen melancholji i romantyzmu.
Samochód nasz, przecinając Menara, zatrzymuje się nagle przed niewysokim murem. Nad nim podnoszą się konary starych drzew owocowych i połyskujący zielonemi dachówkami biały pawilon.
Na ryk syreny, tubylec-stróż otwiera bramę. Wchodzimy i zatrzymujemy się w osłupieniu.
Przed nami świeci się, jak zwierciadło, gdy padną nań promienie słońca, duże jezioro, ujęte w kamienną ramę. Jezioro milczące, martwe lub uśpione. Ani ryby nie bróżdżą jego powierzchni, ani ptaki nie dotykają piersią jego skrzepłego oblicza. Jakiś niewypowiedziany smutek wiał od skrzącego się na słońcu jeziora, — smutek beznadziejny i bezgraniczny.
Wspomnienia znowu porywają mnie i przenoszą do Syberji, — nad brzegi Czarnego Jeziora. Widzę je tak samo pełne blasków, odrzucanych promieni słońca, w połyskach, spotęgowanych szeroką, lśniąco-białą ramą z kryształów wyparowanej soli. Powierzchnia jeziora cicha, spokojna i nieruchoma. Aż lęk ogarnia, że nagle pobiegną koliste fale, a z nich wyłoni się zimne, ponure widmo śmierci lub zapomnienia. Cisza martwa dokoła, cisza śmierci lub konania, milczenie przekleństwa niemego, lub niebytu... I nagle rozlega się głos — daleki i przeciągły, niesamowite wołanie ku nicości, ku otchłani bezdennej. Oczy szukają źródła tych dźwięków, płynących zdaleka, a budzących trwogę... Długo nie mogłem znaleźć istoty, wydającej te głosy, aż dojrza-
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/365
Ta strona została skorygowana.