Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/368

Ta strona została skorygowana.

„Sam sułtan kierował robotami i, gdy widział, że szybko posuwa się naprzód jego dzieło, spoglądał na portret pięknej kobiety z rodu królów francuskich i szeptał:
— Prędko już, prędko, gwiazdo poranna, na którą padło spojrzenie Allaha!
„Tuż obok Marrakeszu zjawił się zakątek Wersalu.
„Tonął pałacyk wśród drzew kwitnących i zielonych, wypieszczonych gazonów, na które z jednej strony spoglądały zdumione lodowce Atlasu, z drugiej — czerwony grzbiet Geliz. Stado łabędzi pływało na jeziorze, setki ubranych sług uwijały się wszędzie.
„Wielki Wezyr tymczasem zdążał do Paryża po księżnę Conti, aby przywieźć ją przed oblicze niebotycznych, śnieżnych gór, do pałacyku wersalskiego, nad brzegiem dużego jeziora z bijącą fontanną pośrodku.
„Sułtan zamknął się w Dar Mahzenie, gdzie się zabawiał walką lwów i panter z ulubionemi psami i z najsilniejszymi niewolnikami, uzbrojonymi tylko w krzywe noże — „Kumias“; wyczekiwał wieści od Wezyra niecierpliwie, trawiony gorączką i miłością, co przyszła i rozszalała jak huragan.
„Pewnej nocy przybył goniec. Stary Wezyr donosił, że piękna Conti raczyła zażartować z czarnego monarchy. Pierwszy raz w życiu biała plama na policzku sułtana sczerniała na węgiel. Pchnął nożem gońca, wskoczył na koń i pomknął ku górom. Pięć dni nikt nie widział Mulej Izmaila, chociaż krwawy ślad ciągnął się za nim, gdyż mordował każdego, kogo spotkał na swej drodze.
„Wreszcie przybył Wezyr, odszukał go w jakiejś jaskini w górach i tu długo z nim rozmawiał.
„Gdy powrócili do Marrakeszu, sułtan rozkazał zasadzić około pawilonu nad jeziorem Menara dwa żałobne cyprysy, niby nad grobem..., nad grobem niedoszłej miłości swojej...