niech marzy o tem, co już umarło i przebrzmiało, jak nieuchwytne w górach echo!...
Tak mi opowiadał i w to wierzył młody, porywczy Ali Ben Hassan, z którym poznałem się przypadkowo w Marrakeszu, gdy stałem przed meczetem Kutubia. Ten sam Ali przyszedł do mnie pewnego wieczoru i nieśmiało zaproponował mi przechadzkę po mieście.
— Proszę tylko nie myśleć — rzekł — że chcę na panu zarobić! Chciałbym tylko pokazać nasze miasto ze wszystkich stron i ze wszystkiemi odcieniami. Dziś przeczytałem w gazecie wywiad z panem, wiem, że pan jest literatem, i chcę, o, bardzo chcę, żeby w przyszłej książce znalazły się stronice poświęcone Marrakeszowi!
Stało się więc, że znowu miałem przewodnika — tubylca, inteligentnego i mówiącego po francusku. Co może być lepszego?
Wyruszyliśmy z Alim na miasto.
Już ściemniało zupełnie. Noc była czarna, bezksiężycowa, łagodna, pieszcząca.
Z mroku wyłaniały się czarne sylwetki palm, a za niemi Kutubia, podobna do pryzmatu rytualnego, z czarnego onyksu.
Na niebie płonęły gwiazdy i śród nich „moja“ konstelacja „Wielkiej Niedźwiedzicy“, — wierna towarzyszka moich wędrówek, którą, zataczając wielkie koło, widziałem z różnych stron świata. Paliły się latarnie, sunęły tłumy ludzi, szczękały na kamieniach bruku kopyta koni, mułów i osłów; z cichym szmerem rogowych stóp kroczyły wielbłądy.
Przeszliśmy plac Dżema El Fna i zapuściliśmy się w labirynt wąskich uliczek Medina. Minęliśmy ciężki blok wielkiego meczetu, medersa Ben Jussefa i zagłębiliśmy się w dzielnicę Harat Es Sura, na sam skraj miasta, gdzie już widziałem dymiące piece cegielni.
Mieściły się tu małe sklepiki, jadłodajnie, kawiarnie, zajazdy, domki tancerek i kobiet, przybywających dla zarobku ze wszystkich stron Mahrebu; barłogi
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/370
Ta strona została skorygowana.