glądały półnagie kobiety, obwieszone srebrnemi klejnotami.
— Tam się mieści „seral“[1] — objaśnił, uśmiechając się, Ali. — Seral — bez eunuchów i bez właściciela. Każdy z tych przejezdnych może tam zajrzeć i znaleźć radość i zapomnienie na czas, za który zapłaci...
Już w innych fondukach widziałem te miejsca rozpusty i chorób i nie byłem ciekaw oglądać ich jeszcze raz. Daleko więcej zajmowało mnie to, com widział tu na dziedzińcu. Na prawo ode mnie siedział wysoki, chudy, jak wysuszony stokfisz, Berber. Trzymał na kolanach kotkę z licznem potomstwem, a jedną ręką głaskał szarą kozę, przytuloną do jego boku. Coś mówił do otaczających go młodzieńców, a ci słuchali go uważnie, z nabożeństwem.
— Ża Sidi Heddi! — powtarzał co chwilę chudy człowiek i znowu coś z przejęciem mówił.
— Jest to wysłaniec bractwa religijnego Haddaua, aby werbował wyznawców i członków dla bractwa. Haddaua nigdy nie wstępują w związki małżeńskie, ciągle przenoszą się z miejsca na miejsce, zbierają i roznoszą nowiny i plotki, palą „kif“[2], są amatorami kotów i chodzą prawie zawsze z kozą. Nieraz Sułtanowie i Mahdi używali Haddaua do szybkiego rozrzucania jakiejś wieści po kraju, czy to o ogłoszeniu wojny, czy o powstaniu, czy o wielkiej pielgrzymce do Mekki... Bractwo to, którego mułłowie z meczetów nie lubią, założył Sidi Heddi z plemienia Beni Arus... Ale, ale! zaraz się zacznie spór.
Istotnie z innej grupy podniósł się stary człowiek o siwej brodzie i, gestykulując, rozpoczął energiczną mowę, zwracając się do chudego Haddaua.
Ali pochylił się do mnie i szepnął:
— Mówi teraz Mokkadem innego bractwa — Derkaua. Jest to najbardziej liczne i niezależne bractwo,