Nazajutrz rano obudzono mnie bardzo wcześnie i oznajmiono, że jakiś Arab czeka na mnie na tarasie. Ubrałem się i wyszedłem. Jakiś poważny tubylec bardzo wymowną francuzczyzną powitał mnie, a swoją mowę zakończył prośbą, abym odwiedził panteon dynastji Saadien.
— Jeżeli „sidi“ zwiedzał Czella w Rabacie — mówił mój gość, — to niezawodnie ten zakątek dawnej przeszłości powinien był wywrzeć na nim najsilniejsze wrażenie. Chciałbym pokazać cudzoziemcowi najbardziej romantyczne miejsce w Marrakeszu. Sidi pozwoli?
Naturalnie zgodziłem się, i, napiwszy się razem z gościem kawy, pojechałem z nim do miasta.
W drodze mój nowy znajomy dużo opowiadał mi o Marrakeszu i o szczepach, zamieszkujących góry Wysokiego Atlasu. Był to człowiek wykształcony i oczytany, więc bardzo skorzystałem z tej znajomości. Uderzyło mnie jedno zdanie, wypowiedziane przez Abu Abdessalam et Magiri, mego niespodziewanego „cicerone“:
— Czytałem cudzoziemskie opisy Mahrebu — powiedział, kiwając głową — i nie zadowoliły mnie! Cudzoziemcy przybywają tu „w sezonie“, a więc zachwycają się naturą, ciągłą zmianą barw kobierca, pokrywającego ziemię. Piszą bardzo obszernie i bardzo pięknie o kwiatach fioletowych, czerwonych, żółtych i białych, o szmaragdowej trawie, o kwitnących drze-