wach owocowych! Opisują niektóre nasze święta, obserwując je powierzchownie i nie zagłębiając się w ich treść. A tymczasem, naprzykład, — Marrakesz posiada swoją własną duszę, która jeszcze żyje dawnem życiem! Tu się zebrały wierzenia z całej Afryki, — z Północy i z Senegalu! Tu każdy kamień, każdy odłamek muru przemawia do wyobraźni i budzi wspomnienia! Tu suną niewidzialne cienie władców i mędrców! Tu wszędzie przemawia historja, — historja niedokończona, raczej przerwana w połowie zdania, a oczekująca kronikarza, który powinien strzepnąć kurz ze starej księgi dziejów i rozpocząć nową kartę...
Przyjechaliśmby do starej Kasby i przez bramę Aguenau dotarliśmy do placyku przed meczetem. Pozostawiwszy tu samochód, wąskiemi uliczkami, wciśniętemi pomiędzy wysokie mury, doszliśmy do zaułku, zamkniętego potężnym gmachem, z drewnianą, rzeźbioną bramą.
Dozorca otworzył ją ze zgrzytem zamku i jękiem zardzewiałych zawias. Wąski, ciemny, napełniony wilgotnemi oparami korytarz wyprowadził nas na mały dziedziniec. Smutny widok przedstawił się naszym oczom:
Płyty dawnego bruku popękały i pokruszyły się na drobne kawałki, w wielu miejscach zanikły zupełnie, wysoka trawa i krzaki zawładnęły już tem opuszczonem miejscem, gdzie nietrudno o spotkanie z wężem i jaszczurkami. Kilka płyt, widocznie mogilnych, z napisami, wznosi się w różnych zakątkach. Budynki obstąpiły dziedziniec ze wszystkich stron. Plamy wilgoci i mchów na ich murach świadczą o zapuszczeniu i zapomnieniu. Drzwi, ledwie trzymające się na zawiasach, kupy zwalonych kamieni, ziemi, resztki marmurów i gipsów, kawałki spróchniałego, rzeźbionego niegdyś cedru, odłamki mozaiki i popękane lub rozbite emaljowane płytki i dachówki nadają temu zakątkowi wygląd ponury i smutny.
— Panie! — szepce urywanym od wzruszenia głosem p. Abu Abdessalam. — Jesteśmy na ziemi, która