Oto co opowiada o tym tajemniczym zakątku domu muzułmańskiego:
„Dziś byliśmy na śniadaniu u bogatego Araba w jego zamiejskiej willi. Śniadanie odbyło się w prześlicznym oliwnym gaju. Jedliśmy na maleńkich stoliczkach z cedrowego, inkrustowanego drzewa, siedząc na atłasowych poduszkach. Niebo, jak olbrzymia, szafirowo-aksamitna zasłona, zupełnie nisko zwisało nad nami, a barwne góry Gheliz, ozłocone słońcem, wyglądały jak w czarodziejskiej bajce. Oprócz nas i pana Delarue, była też tam bardzo interesująca i niezwykle miła para — p-stwo Ducore, oboje młodzi, sympatyczni i przystojni. Na wstępie uderzył mnie dziwny kontrast tych dwóch istot, pomimo najlepszej harmonji, jaka ich łączy. Ona bardzo milutka, malutka, ładna, krępa bruneteczka, z krótko ostrzyżoną czuprynką i zawadjacką minką chłopaka, on — wysoki, pochylony, zapadnięty w piersiach, o zupełnie przejrzystej cerze i dużych, prześlicznych szafirowych i smutnych oczach. — Ofiara wojny! Biedny chłopak! Taki młody! Podobno, wysłano go tu do Marrakeszu dla cudownego klimatu i niezwykle suchego powietrza. Może Bóg da, że się poprawi!
„Po bardzo obfitem i smacznem śniadaniu, zupełnie podobnem do innych arabskich przyjęć, nasi panowie poczuli się ociężali i senni, tem bardziej, że wcale nie po arabsku raczyli się, doskonałem „Royal-Kebir“, przywiezionem przez jakąś niewidzialną istotę. Gościnny gospodarz zaprosił też zaraz na „une petite sièste“ panów do męskiej połowy domu, damy zaś, czyli mnie i panią Ducore, — do... haremu.
„Ogromnie lubię bywać w haremach, przyglądać się tym dziwnym istotom ludzkim, tak bardzo niepodobnym do nas, kobiet europejskich; lubię ten dziwny anachronizm, i pomimo wszystko, urok tych kobiet-zwierzątek i niewolnic, takich cudownie pięknych, zgrabnych, wspaniale ubranych, obwieszonych ciężką biżuterją starożytną, a zdradzającą wybitne cechy bizantyjskie
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/388
Ta strona została skorygowana.