Główne dowództwo obwodu Marrakeszu zaproponowało mi odbyć podróż do wysokiego Atlasu. Później zrozumiałem, że ta część Marokka stanowi dumę polityki francuskiej w państwie Sułtana Mulej Jussefa.
Pewnego pogodnego poranku zajechał przed nasz hotel wojskowy samochód; przybył w nim kapitan sztabu generalnego, Deverre, z którym miałem odbyć podróż w góry.
Droga szła wzdłuż znajomych mi już różowych, jak gdyby przesyconych ciepłem murów miasta, a później wybiegła na kamienistą równinę, nagą pustynię, przeciętą krzyżującemi się drogami karawanowemi, a dochodzącą aż do czołowego północnego łańcucha gór.
Samochód mknął, rozpędzając sznury naładowanych wielbłądów, rozpraszając na wszystkie strony grupy mułów i osłów i zdążające do miasta tłumy wieśniaków i włóczęgów, wędrujących koczowniczym sposobem z miasta do miasta.
W kilkunastu miejscach spostrzegłem korony palm, wyrastające z jakichś okrągłych dołów. Gdy zapytałem o nie, dowiedziałem się ciekawych rzeczy.
Marrakesz nigdyby nie był Marrakeszem — stolicą, miastem handlu i rozrywek, tym „Paryżem Mahrebu“, gdyby nie te doły. Są to szyby, prowadzące do sieci podziemnych kanałów. Od niepamiętnych czasów Sułtanowie obmyślili plan zaopatrzenia swej stolicy w wodę. Pracowici, wprawni tubylcy ze szczepu Draa,