— Jedźmy już dalej, bo nasz szofer zaczyna drżeć...
— To nie ja, monsieur, drżę, lecz auto! — odparł z cichym śmiechem, nie spuszczając wzroku z pięknej twarzy dziewczyny.
Ta uśmiechnęła się, widząc nasze rozweselone twarze.
Błysnęły jej oczy i lśniące białością zęby. Trwało to przez jedną chwilę, a później schyliła się znowu nad studnią, bo „nie wybiła jeszcze jej godzina.“ Musiała pracować. Ruszyliśmy dalej.
Przeciąwszy dolinę, zaczęliśmy znowu podnosić się na szczyty gór; minęliśmy malutki, malowniczy domek technika drogowego, a o parę kilometrów od niego, dwie kasby, jedną — dużą, drugą — mniejszą. Były to prawdziwe twierdze o grubych murach, basztach strażniczych, wąskich okienkach — strzelnicach i potężnych bramach. Stały na samotnych cyplach pagórków, gdzie trudno byłoby je atakować, a skąd, obrońcy kasb z łatwością mogli odpierać napady. Ludność kasby przedstawia zamkniętą w sobie komunę, gdzie wszyscy mieszkańcy są rządzeni przez obieranego „kadi“, a często przez marabut’a. Była to miejscowość Asni, skąd droga prowadziła dalej w głąb Atlasu. Bogaty to kraj, ale jeszcze bardzo mało zbadany. Kasby otoczone są gajami oliwnemi, drzewami owocowemi i migdałowemi. Wszędzie na znaczniejszych równinach widziałem rolę uprawną, winnice, doskonałe pastwiska, mknące z gór potoki i strumyki, góry, pokryte lasami drzew dębowych i tui; wyżej, nad granicą roślinności, piętrzyły się nagie, barwne skały, z plamami śniegu na szczytach.
Spotykałem tu ogromne jaszczurki — warany. Są to największe w tych szerokościach okazy. Herodot nazywa ten gatunek „krokodylem ziemnym“. Widziane przeze mnie warany miały około metra długości, długie szyje, silne nogi, pozwalające tym zwierzętom rozwijać wielką chyżość; przerażone rykiem samochodu ucie-
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/404
Ta strona została skorygowana.