Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/405

Ta strona została skorygowana.

kały, wymachując silnemi ogonami, któremi się posługują niby biczem w razie napadu lub obrony.
Przejechawszy około 10 kilometrów za Asni, trafiamy na nieszosowaną jeszcze drogę. Spotykamy tu kilku górali, zdążających do Marrakeszu z towarem — dwa koszyki, napełnione węglem drzewnym i umieszczone na grzbietach drobnych osiołków.
— Wie pan, — mówi do mnie kapitan, — że za ten węgiel góral dostanie w Marrakeszu jakie 5 franków? A tymczasem on jedzie, właściwie idzie tam i z powrotem sto sześćdziesiąt kilometrów nieraz, tracąc na tę podróż 5—6 dni za 5 franków! Lubią tubylcy takie przechadzki, bo ta dziedziczna krew koczowników żąda zmiany miejsca i ruchu...
W łożysku potoku, przecinającego drogę, zauważyłem kilka odłamków kryształów górskich. Zaciekawiło mnie to, więc wyszedłem z samochodu i zacząłem iść ku źródłom potoku, wypływającego ze skał, malowniczo na żółto i czerwono zabarwionych, a poszczerbionych i popękanych.
W łożysku znalazłem sporo bardzo pięknych onyksów, agatów, kryształów kwarcu, ametystów i kawałków zielonej rudy miedzi.
Gdyby na takie miejsce natrafił syberyjski lub kanadyjski poszukiwacz złota, niezawodnie nie przepuściłby łożysku niewielkiej rzeczki, do której wpadają te liczne potoki, niosące przeróżne kwarce z popękanych barwnych skał, złożonych, o ile mogłem sądzić z kilku znalezionych odłamków, — z konglomeratów.
Podczas mojego szperania w korycie potoku, spłoszyłem stadko kuropatw i jeszcze coś większego, bo bardzo głośno szamotało się w krzakach, a później zmykało z tupotem. Myślę, że to był dzik.
Ujechawszy trochę dalej, zatrzymaliśmy się, aby obejrzeć piękną panoramę, rozciągającą się przed nami. Góry się tu rozstąpiły i utworzyły wielką kotlinę; na przeciwległym od nas końcu, niewidzialny za lasem tui,