Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/413

Ta strona została skorygowana.

Pułkownik, który spędził w Polsce parę lat i był profesorem Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie, a więc moim kolegą, wyszedł na nasze spotkanie udekorowany polskiemi orderami i powitał nas w języku polskim. Wzruszyło nas to niewymownie, ale oczekiwały nas jeszcze inne oznaki sympatji p. Hanotte dla naszej Ojczyzny.
Gdy oprowadzał nas po pięknym pałacu, ujrzeliśmy kilka pokoi, ozdobionych naszemi łowickiemi kilimami, wycinankami i różnemi wyrobami przemysłu ludowego oraz pięknemi fotografjami Warszawy i Krakowa.
Przed obiadem poznaliśmy uroczą córkę pułkownika i jej męża, młodego budowniczego, studjującego architekturę maurytańską.
Poczuliśmy się przeniesieni na chwilkę do Polski, gdyż pułkownik i młoda pani trochę mówili po polsku, a ich wspomnienia o naszym kraju były rzewne i pełne głębokiej przyjaźni.
Podczas obiadu kazał pułkownik usługującemu spahisowi puścić w ruch gramofon. Usłyszeliśmy nasze pieśni — „Jeszcze Polska nie zginęła“, „Boże coś Polskę“, a później cały szereg motywów z oper polskich.
Tak subtelnie przyjmował nas miły pułkownik Hanotte na ziemi marokańskiej, w pałacu arabskim, wierny starym tradycjom przyjaźni polskiego i francuskiego narodu, przyjaźni, zrodzonej niegdyś wyłącznie ze zrozumienia naszej tragedji dziejowej.
Gdyby wszystkie inne ludy zechciały zrozumieć całą głębię polskiego męczeństwa i dokonanej nad nami niegdyś niesprawiedliwości i gwałtu, oraz te cechy narodowe, które przetrwały okres niewoli, spotężniały i wybujały, — wierzę święcie, że znikłyby, jak nocna, ciężka zmora, wszystkie wrogie względem młodej Rzeczypospolitej Polskiej nastroje i zamiary.
Nasza historja dowodzi, że umiemy stawiać czoło na polu zbrojnej walki, lecz umiemy także być wier-