tor, trochę rubaszny kapitan i subtelny, wrażliwy pisarz.
Le-Glay przyjechał do mnie!
Spotkaliśmy się z nim, jak starzy przyjaciele. Spotkanie nasze, niestety, było krótkie, ponieważ nazajutrz rano Le-Glay wyjechał w sprawach służbowych do Rabatu. Spotkaliśmy się z nim jeszcze raz w Kazablance, lecz i tu nie mieliśmy sposobności pozostać ze sobą i pomówić nietylko o Marokku i Berberach.
Jednak i tych kilku godzin, spędzonych razem, wystarczyło mi, abym zrozumiał tego człowieka o głębokiej myśli i niemniej głębokim smutku, zamkniętym w sercu, niby za wysokiemi murami potężnego zamku Keszla, a otoczonem prawem „horm“, zakazującem wstępu obcym.
Le-Glay wsadził mnie do swego samochodu i pokazał miasto.
Słońce już zapadać zaczynało za morzem.
Morze niespokojne, drgające całe pod podmuchami wiatru, przelewało się różnemi barwami, niby olbrzymia perła, coraz bardziej nabierająca różowych odcieni.
Przelecieliśmy dzielnicę francuską, właściwie mieszaną, gdzie cudzoziemcy i bogaci Arabowie pobudowali dla siebie wille. Jest to nowe miasto, jeszcze się planujące, o szeroko zakreślonych ulicach, wysadzanych młodemi palmami, akacjami i tujami.
Na uboczu, już za miastem, stoi pałac miejscowego Kaida, czy Baszy, budynek współczesnej architektury. Tu się zatrzymuje Sułtan, gdy odbywa swoją podróż z Rabatu do Marrakeszu po daninę i hołd.
Południową drogą zbliżamy się do miasta. Już padły na nie szkarłatne promienie słońca, już głębokie cienie czają się od wschodu i pełzną dalej i dalej śród murów i korytarzami ulic. Nad miastem, niby potworne gniazdo orle, czerni się zamek, otoczony murami, basztami, warownemi bramami, gdzie znaleźć jeszcze można stare herby i godła portugalskie z XVI-go wieku.
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/425
Ta strona została skorygowana.