do Mazaganu. Stawiona przed sądem, kahina przepowiedziała straszliwą chorobę, która miała zniszczyć załogę twierdzy, i prędką ucieczkę przybyszów z ziemi Mahrebu. Rozgniewani wojownicy wrzucili ją do cysterny, gdzie utonęła...
Istotnie, gdy zwiedzaliśmy zimne, wilgotne podziemia cysterny z wrywającym się do nich złotym snopem promieni słonecznych, które wpadały przez okrągły otwór w sklepieniu, — w zacienionych zakątkach, za filarami, gdzie wisiały śpiące nietoperze, śmigały olbrzymie szczury i pełzały jaszczurki, czaiły się jakieś chybkie zwodnicze cienie. Zdawało się, że czepiały się długiemi, ledwie majaczącemi w zmroku rękoma śliskich, wilgotnych murów, opadały i znowu się wznosiły, niby człowiek tonący i wynurzający się ostatnim wysiłkiem woli na powierzchnię wody.
Widocznie, że mieszkańcy bogatego w zboże, owoce i bydło kraju Dukkala, pamiętają straszne dzieje portugalskiego zaboru i przyjeżdżają tu tylko w dni bazaru, nie zatrzymując się długo w mieście, gdzie ich przodkowie cierpieli męki i krew swoją przelewali. Za stolicę swoją Dukkala uważają Azmur, otoczony od stromego prawego brzegu Er Rebia wysokiemi murami, a od strony morza broniony przez piaszczystą mieliznę.
W jeszcze bardziej odległych czasach nie było tu spokojniej, bo Kartagińczycy, niby żarłoczne pijawki, wysysali dobytek tego kraju, a później Rzymianie mieczem dokumentowali tu potęgę grodu Cezarów.
Niedługo tu zabawiliśmy, obejrzawszy Mazagan, z jego zburzonemi portugalskiemi kościołami, kubbami, rynkiem i tłumem kupczących ludzi wszelkich krajów i odcieni.
Znowu mkniemy dalej. Migają przed nami już znajome miasta, Kazablanka, Rabat, Meknes, Fez, Taza, i przyjaźni nam ludzie, których tu poznaliśmy. Spieszymy do Udżdy, skąd mamy zamiar przeciąć terytorjum wysokich plateaux i dotrzeć do Figuig, oazy, spoglądającej w martwe oblicze pustyni...