mich ogrodów, gdzie jeszcze nigdy nie postała noga białego człowieka; kryją się w wąskich, połamanych uliczkach piękne pałace, gdzie od wieków życie płynie podług przepisów Koranu.
Nieraz tuż obok siebie wyśpiewuje gramofon wołający spracowanych kolonistów do kina — i wykrzykuje 99 imion Allaha gorliwy muezzin ze szczytu minaretu.
Prażący upał w dzień i zimne przewiewy nocne, drgająca w przezroczystem prawie, niematerjalnem powietrzu „fata morgana“ i żółta płachta, nieprzenikniona chmura drobnego piasku, porwanego z Sahary przez szalone Sirokko-Samum; palmy daktylowe, oliwki, granaty, podzwrotnikowe Sapotaceae i Argania Sideroxylon — a trochę wyżej sosna, cedr, tuje i śniegi na wyżynach Atlasu...
Kraj kontrastów naturalnych i ideowych!
Co wspólnego mogą mieć potomkowie encyklopedystów, Anatola France’a, Rolland’a, Rostand’a i Chenier’a, czy ziomkowie Cervantes’a, Blasco Ibanez’a, Dantego Alighieri i D’Annunzia, z ludźmi wychowanymi na „Kitab el Istiksa“, Hadith, na przepowiedniach „Kahina“[1] i na religijnej poezji — madih?
Czy mogą się porozumieć biali przybysze, wprawni w budowaniu dróg żelaznych, szos asfaltowanych, gmachów żelazo-betonowych, armat, łodzi podwodnych, pancerników, samochodów, samolotów i radjotelegrafu, z bronzowymi i czarnymi autochtonami, biegłymi w przepisach prawa Proroka, uznających siłę sahir’ów i arraf’ów — czarowników, nadprzyrodzoną władzę nad potęgami natury — tę „tassaruf“ swoich szeryfów i marabut’ów?
Zdaje się, że odpowiedź jasna; nietylko nic nie wiąże tych ras, rasy nowych przybyszów z Europy i rasy dawnych najeźdźców z Azji, ale spodziewać się należy zawsze i wszędzie wrogich objawów.
Tymczasem, widzimy, że Europejczycy, ludzie, umiejący liczyć nietylko wydatki, lecz i przewidywać
- ↑ Czarownica, wieszczka.