się kilka dropi. Były to duże Otis tarda i mieszkańcy pustym — Otis Houbara; odleciały bardzo majestatycznie, zmusiwszy nas jednak przygotować na wszelki wypadek nasze dubeltówki.
— Zaraz ujrzymy pułkownika Pariel! — oznajmił p. de Vitasse. — Mamy się tu spotkać, by wspólnie rozdać nagrody tubylcom za najlepsze konie. Już zbliżamy się do Berguent’u!
Była to taka miła niespodzianka — spotkanie z Pariel’em!
Wkrótce ujrzeliśmy Berguent zdaleka. Widzimy jego oazę, a dokoła niskie, białe zabudowania — arabskie i francuskie, ze stojącą na uboczu dużą Kubbą.
Przed miasteczkiem spotykamy niewielki oddział spahisów. Mkną jak wicher do samochodu, później nagle się zatrzymują, błyskawicznie formują szyk i prezentują broń. Błysnęły w powietrzu pałasze, rozległy się słowa powitalne i w jednej chwili dowódca zdarł swego konia, aż stanął dęba, a później, sadząc olbrzymiemi skokami, pomknął przed samochodem, — za nim pędziło jeszcze dwóch spahisów, reszta z tupotem kopyt i chrapaniem koni konwojowała samochód z tyłu. Zatrzymaliśmy się na dużym placu, gdzie konsula powitał pułkownik Pariel i kilku oficerów, przybyłych na przegląd koni. Pariel wita nas serdecznie i mówi, że pani Pariel również tu przybyła. Zaznajamiamy się z obecnymi, między nimi z miejscowym urzędnikiem cywilnym — p. Marcel.
Tłum Arabów i Żydów w malowniczych strojach, miejscowa starszyzna w paradnych burnusach i turbanach witają p. de Vitasse „salamem“. Po skończonej ceremonji raportu i przedstawienia urzędowych osób, zaczyna się przegląd koni i wydawanie nagród pieniężnych i dyplomów. Konie mają wygląd niebardzo świetny, lecz nie znam się na rasie arabskiej i berberyjskiej, więc sędzią być nie mogę. Parę ładnych szkap jednak dojrzałem. Ponieważ przyjechaliśmy w poniedziałek, więc trafiliśmy do Berguent’u na „suk“, czyli
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/458
Ta strona została skorygowana.