Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/46

Ta strona została skorygowana.

upiększone kolumnadą z onyksu. Wchodzimy do samej kubby o półokrągłej kopule, przeciętej kilku okienkami o małych kolorowych szybkach, oprawnych w ołów. Panuje tu cisza i przelewają się bezdźwięczne fale światła, łagodnie i tajemniczo zabarwionego. W głębi stoi „tabout“, czyli grobowiec z rzeźbionego, cyprysowego drzewa, zczerniałego od starości w ciągu 8-miu wieków. Piękne tkaniny, haftowane złotem i srebrem, do połowy pokrywają grobowiec świętego marabut’a; obok pokazują nam mniejszy sarkofag, gdzie leżą prochy Sidi Abdesselama. Ze ścian zwieszają się wspaniałe sztandary, haftowane rękoma mieszkanek haremów, rozrzuconych od Bahdadu do Sale; wszędzie złożone są przeróżne ofiary — srebrne lampy, świeczniki, szkatuły, kubki, wypolerowane strusie jaja, nawet kości jakichś potworów, w których jednak poznaję krokodyle. Na lewo od wejścia wznosi się ocembrowanie studni, wysokie na pół metra, z kamienia żółtego jak wosk. Jest to onyks; przednia część zrębu głęboko przecięta łańcuchem, służącym od XII-go wieku do wyciągania kubła z wodą. Zimna jest i dobra, gdyż biegnie z wysokich szczytów Tlemseńskiego grzbietu, a podobno posiada cudowną siłę leczniczą. Na sobie tego nie sprawdziliśmy, gdyż byliśmy zdrowi, ale woda istotnie była świetna, więc piłem ją bez końca, tak, że siedzący obok studni jakiś pobożny Arab najprzód z podziwem, a później z przerażeniem mi się przyglądał.
A ja jak gdyby nic i po chwili całą tę powódź wypociłem, gdyż upał był — afrykański!
Z kubby przechodzimy do meczetu, nad którym wznosi się minaret, upiększony mozaiką. Meczet posiada tak piękne wejście, jakiego już nigdzie w tej części Afryki muzułmańskiej nie spotkałem. Monumentalna brama, upiększona rzeźbionym bronzem, prowadzi nas do przedsionka, gdzie mozaika, barwne cegły, arabeski, napisy, artystycznie wykonane konsole, podtrzymujące sklepienie, mówią o pietyźmie sułtana, który wzniósł tę świątynię Allaha w r. 1339. Z przedsionka szerokie