prochowego i kurzu, wznieść je ku niebu i powtarzać prastare słowa:
— Nie masz Boga oprócz Boga Allaha! Niech imię jego przedwieczne wysławiają ludzie, narody i kraje całej ziemi! Allah Akbar, Allah Mani, Allah Raszid, Allah Kadim!
Po chwili na placu już nikogo nie było, a wysoko, na niebie gasły ostatnie blaski słońca, tonącego już na zachodzie w otchłani Oceanu.
Powracam do mieszkania i słyszę, jak jakiś urzędnik mówi do spahisa:
— A zobaczcie-no, czy tubylcy wystrzelali już wszystek wydany im z magazynu proch. Jeżeli coś pozostało w prochownicach — odbierzcie!
Wnioskuję z tego, że Arab, mając proch, woli oprócz dymu, wypuścić z długiej lufy swojej strzelby — kulę...
Wieczór spędziliśmy z państwem Pariel i p. de Vitasse.
Podczas kolacji opowiedział pułkownik kilka anegdot o tubylcach.
Pewien Berber, zabrany na wielką wojnę światową, płynął okrętem, a gdy przybył do Marsylji, czy Bordeaux, zapytany o to, co go najwięcej zadziwiło, rzekł:
— Trzy rzeczy wydają mi się dziwnemi! U nas w wiosce żelazo, rzucone do wody odrazu tonie, tymczasem płynąłem okrętem, który cały był zbudowany z żelaza. Wiem to, gdyż obmacywałem go własnemi rękoma; tymczasem — nie tonął! Tego zrozumieć nie mogę! Nie mniej zdziwiły mnie konie francuskie — perszerony, któremi wożą w porcie ciężary. Te konie mają tak szerokie krupy, że z nich możnaby narobić krup na pięć naszych koni. Zupełnie zaś byłem zdumiony, gdy ujrzałem człowieka, który, stojąc na wysokim pomoście, podnosił łańcuchem straszne ciężary, których nie zdołałoby unieść trzydziestu ludzi[1].
- ↑ Był to kran elektryczny do podnoszenia ciężarów kierowany przez jednego mechanika.