Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/471

Ta strona została skorygowana.

Zupełny pech!
Wiedziałem, że tak być musiało, bo wychodząc w Berguent z domu, aby wsiąść do samochodu, spotkałem jakąś starą Arabkę. Spotkać kobietę przed polowaniem i do tego — starą, a tu na dobitkę jeszcze czarną — to koniec! Na pięć kroków można spudłować do słonia, a cóż dopiero do dropia, lub gazeli?!
Pech!...
Ludzi ani śladu! Raz tylko na horyzoncie zamajaczył i znikł za pogórkiem wyciągnięty sznur wielbłądów.
Około Hassi el Arisza odczepiła się w kierunku SW boczna ścieżka. Pariel krzyknął mi, że to droga do Bu-Denib, podobno „świętego“ miasta.
W miejscowości Oglat Ben Abd El Dżebbar spotykamy sporo stad i koczujących tubylców, ponieważ istnieje tu kilka dobrych studni.
Wkrótce step zostaje wciśnięty w wąską dolinę pomiędzy górami, a coraz częściej przecinają go połyskujące białemi kamieniami łożyska wyschłych potoków. Wysoko w górach spostrzegamy kilka zabudowań europejskich, słupy telegrafu, jakieś urządzenia fabryczne.
— To — Bu Hafa, — objaśnia szofer konsulowi. — Założono tu kopalnie rudy manganowej[1]. Przed wojną pracowali tu Niemcy, obecnie inna cudzoziemska spółka.
Zatrzymaliśmy się w pobliżu Bu Hafa w małym domku dla podróżnych, gdzie pani Pariel poczęstowała nas wybornem śniadaniem, które przezornie zabrała ze sobą. Tu wśród rozpadlin SE części Wysokiego Atlasu gnieździ się kilka małych chałupek tubylczych, przepływa mały strumyk ze stojącą nad nim samotną palmą. Miejscowość dość ponura o jednostajnym, nużącym krajobrazie.

W dalszej drodze spotkaliśmy kilku jeźdźców arabskich na wspaniałych koniach. Wyprzedzili oni swoje karawany. Ujrzeliśmy je dalej. Szły wielbłądy,

  1. Skład chemiczny — dwutlenek manganu.