Ponieważ p. Pariel doręczył nam nadeszłe z Warszawy listy ze skargami na ulewy i zimno, więc przychodzimy do przekonania, że te listy zaniosły zarazki złej pogody aż do Figuigu.
Przebrawszy się, idziemy na obiad do pałacyku.
Boże! Jaka to przyjemna rzecz kultura i... kulturalność! Przekonałem się o tem dużo razy.
Podczas mej podróży-ucieczki przez Azję Środkową wymagałem zawsze od swoich towarzyszy, aby nie zważając na żadne okoliczności, codziennie rano i wieczór robili toaletę, przed jedzeniem myli ręce, mieli zawsze wypraną bieliznę i zachowywali możliwą estetykę podczas naszych nader nieskomplikowanych uczt, nawet w tych wypadkach, gdy na obiadach mongolskich spływał nam z łokci tłuszcz barani. Jednak pamiętam, gdy po kilku miesiącach tułaczki o głodzie i chłodzie, obozowania pod gołem niebem, przy ogniskach, trafiliśmy do pewnego kolonisty, który przygotował dla nas łóżka z prawdziwemi poduszkami w poszewkach i z prześcieradłami — byłem tak wzruszony tym widokiem, że łzy mi stanęły w oczach. A w parę miesięcy później, gdym ujrzał w stolicy Mongolji, Urdze[1], światło elektryczne — zapłakałem.
Myślę, że przedstawiciel białej rasy, dążącej do najwyższej cywilizacji, nabywa wprost fizjologicznej potrzeby kulturalności, a niemożliwość jej zastosowania sprawia mu ból i cierpienie moralne, jako dotkliwy brak koniecznych warunków życia i jak poczucie upadku. Lecz jednocześnie człowiek kulturalny niezwykle szybko powraca do dawnego stanu i dawnych nawyknień. Sprawdziłem to na sobie. Po trwającej półtora roku tułaczce po górach, pustyniach i stepach Azji — dotarłem nareszcie do Pekinu. Stanąłem w wybornym Hôtel des Wagons-Lits w dzielnicy legacyjnej. Nieposiadałem się z radości, że jestem znów w zwykłych dla mnie warunkach kulturalnych, z których gwałtem wyrwała mnie dzika rewolucja rosyjska. Jednak po paru
- ↑ Patrz moją książkę „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów“.