Pułkownik Pariel pokazuje nam od strony malutkiego placyku meczet i dość wysoki, nowy minaret. Stary minaret runął przed laty, a wybrał sobie dla swego upadku właśnie tę chwilę, kiedy muezzin wołał wiernych na modlitwę. Pod gruzami minaretu zginęło paru Berberów i zapadło się kilka domów, lecz muezzin ocalał i żadnego obrażenia nawet nie doznał. Jawny cud! muezzin przeto został niezwłocznie uznany za marabut’a! No, i zasłużył na to!...
Pod jednym z domów mieści się źródło, płynące z głębi ziemi. Kręte, wijące się schody o stopniach z gładko odpolerowanych „babuszami“[1] kamieni, prowadzą na głębokość 10—15 metrów. Zwiedziliśmy to źródło, a było to zadanie niełatwe! Dziwiliśmy się, jak tu miejscowe kobiety dwa razy dziennie, trzymając na ramionach dwa duże dzbany, schodzą po wodę i wspinają się z powrotem po tych zdradzieckich, śliskich stopniach!
Oglądamy budowę domów. Galerje i piętra opierają się na belkach z drzewa palmowego. Ponieważ jest ono kruche, więc mogą być używane tylko belki trzymetrowe. Z tej przyczyny wszystkie izby są jednakowej szerokości. Żeby drzewo nie gniło, otaczają je tubylcy warstwą suchych liści palmowych, zupełnie tak, jak to czynią Mongołowie i Tybetańczycy, zabezpieczając belki pękami prętów pewnego krzewu tybetańskiego.
W szkole nauczyciel — Arab uczył dzieciaków francuskiego, historji i geografji. Golone główki chłopaków wytężały wszystkie siły, aby w obecności p. konsula i pułkownika sylabizować jak najlepiej. Szło im to wcale nieźle! W innej znowu szkółce fachowcy uczą dzieci i młodzież artystycznego haftu, złocenia i malowania na skórze, podług wzorów mody, istniejącej w Fezie i Marrakeszu.
Instruktorowie witają nas, udając, że całują po rękach. Wreszcie zjawia się najstarszy „profesor“. Stary Arab, zgarbiony, z długą siwą brodą. Ten starzec
- ↑ Arabskie pantofle.