Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

wego umieszczenia kapitału, dręczy go niepewność, jak będzie traktowany w rodzinie, — czy jako jej członek, czy też jako sługa, niemal niewolnik?
Wszystkie te wątpliwości i dręczące myśli wyczytałem na twarzy oblubieńca, zbliżającego się do mety szczęścia lub niedoli.
Owinięty w biały burnus, z czerwoną „czaczija“[1], okręconą białym turbanem z narzuconym nań „haikiem“, siedział na dobrym białym koniu, nieruchomy, oparty plecami o wysoki łęk haftowanego srebrem siodła. Nogi w żółtych pantoflach opierały się o szerokie strzemiona, zastosowane do obuwia o długich ostrogach, teraz już tu porzuconych, gdyż Arab zmienił konia na muła lub osła, a krzywą szablę wojownika na kij poganiacza.
Twarz młodego Araba w blaskach barwnych ogni bengalskich i niesionych przed nim pochodni wydawała się natchnioną i pełną myśli. Oczy mu płonęły, przez rozchylone usta błyskały chwilami zęby. Lecz była to maska. Żaden muskał na twarzy nie drgnął, wparte w przestrzeń oczy były nieruchome, usta skamieniałe.
Koń rżał i parskał niecierpliwie, rwał się i tańczył, trzęsąc i podrzucając głową, lecz jeździec zastygł, zamieniony w posąg. Pełen obojętości pozornej, zrodzonej wiarą w przeznaczenie, dążył ku tej, która miała się stać jego „fatmą“ czyli szczęściem, lub najpotworniejszym „dżinnem“ — duchem nieszczęścia.
— Teraz ten Hadar przyjedzie do domu niewidzianej nigdy dziewczyny — zaczął opowiadać, śmiejąc się dyskretnie, Mohammet — i z konia, wystrzałem z pistoletu postara się rozbić jajko. Jeżeli rozbije — to będzie dobrą wróżbą, jeżeli nie — złą. No, strzeli, rozumie się, zbliska! Później zeskoczy z siodła, wejdzie do komnaty małżeńskiej i rzeknie do oczekującej go małżonki:
„Jam mąż twój, dziewczyno!“

Ona zaś odpowie:

  1. Fez, noszony na głowie.