przed domami i małemi sklepikami. Wszystkie twarze, nie wyłączając dzieci, były tęskne i niemal tragiczne. Mimowoli wstawała w pamięci ta ciężka droga, którą Żydzi doszli aż tu, pod to płomienne niebo, do tych miast i miasteczek, gdzie o wschodzie i zachodzie słońca muzułmani powtarzają imię swego bezwzględnego, krwawego proroka. Przecież przepłynęli oni morze i rozproszyli się po całej północy Afryki, aż do najdalszych oaz i do Wysokiego Atlasu w dobie, gdy Hiszpanja mieczem i ogniem, oraz torturami ścigać zaczęła Żydów, aż zażądała od nich pod grozą śmierci wyjazdu z półwyspu. Na ziemi afrykańskiej spotykali nieraz nowy ucisk, nie mniej straszliwe prześladowania, ginęli tysiącami od ręki wojowniczych Berberów, od chorób, od zabójczych promieni słońca. Wieki przeszły, aż zdobyli dla siebie milczące przyznanie prawa do istnienia i pracy, osiedli mocno, wzbogacili się, zostając lojalnymi obywatelami Algieru, Marokka, Tunisu, a nawet tych obszarów, gdzie nikt nie zna rzeczywistych władców i panów, bo ani „spahi“ sułtana lub beja, ani urzędnicy francuscy tam jeszcze nie dotarli. Lecz ubiegłe wieki niewoli, trwogi i męki wyryły głębokie ślady tragizmu na twarzach afrykańskich Żydów.
Mijamy wkrótce Meszuar i wielki meczet Dżama el-Kebir i w pobliżu oglądamy szereg grobowców, gdzie znaleźli miejsce ostatniego spoczynku władcy z dynastji Beni-Zeiyan, otoczeni szczególną czcią tubylców z plemienia Beni Snu — tych najczystszej krwi Hadarów; święty Ahmed Bel Hassen El-Romari i Sidi Merzuk.
Uderza na każdem miejscu i w każdej osadzie tubylczej olbrzymia ilość tych „kubba“, „barakka“, „tabut“ — czyli kapliczek i grobowców z prochami świętych, miejscowych patronów, do których uciekają się tłumy wiernych po cuda. Mułłowie i profesorowie z medersa mówili mi, że patrzą na to niechętnem okiem, gdyż taki stan rzeczy rozbija jednolitość Islamu, i że widzą w tem zabytki dawnych, pogańskich jeszcze wierzeń Berberów, pozostających szczególnie w górach
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/61
Ta strona została skorygowana.